fbpx
Non classé

Pół roku z dziećmi w domu – czy macierzyństwo i pracę faktycznie da się pogodzić?

Za chwilę minie pół roku odkąd podjęłam decyzję o otworzeniu firmy i jednocześnie pół roku od startu pandemii i zamknięcia placówek do których uczęszczały nasze dzieci. Wszystko zbiegło się ze sobą w czasie bardzo niefortunnie, o czym już pisałam nie raz i nie dwa. Sytuacja była o tyle trudna, że Oliwka dopiero co zdążyła rozpocząć adaptację w żłobku i raz jeden jedyny udało jej się w nim spędzić aż 6 godzin. Moja radość trwała jednak wyjątkowo krótko – bo owe 6 godzin – kiedy to musiałam na powrót zostać z naszymi dziećmi w domu. W ten oto sposób upłynęło mi minione 6 miesięcy. Dlaczego aż tyle? Jakie wnioski wyciągnęłam z tego wspólnie spędzonego czasu? No i co najważniejsze… co dalej?

 

Praca zdalna z dziećmi w domu

 

To był trudny czas dla nas wszystkich.

Początkowo Kuba też pracował zdalnie, więc dosłownie „kisiliśmy” się wszyscy na niezbyt dużym metrażu naszego 3-pokojowego mieszkania w bloku. Później zakazano wychodzenia nawet na spacer, więc weź wyobraź to sobie. Mój dzień polegał na tym, że usiłowałam utrzymać dzieci z dala od taty przebywającego bądź co bądź w tym samym miejscu, tak by choć on był w stanie pracować. Moja praca w tym czasie zeszła na drugi plan całkowicie.

Oczywiście, podejmowałam próby, wielokrotnie. Usiłowałam pracować z dziećmi przy nodze, podczas drzemek, wieczorami i w weekendy. Ale nie ma się co oszukiwać, że była (i wciąż jest) to jedna wielka udręka. Dlaczego?

A to dlatego, że po prostu na dłuższą metę NIE DA SIĘ pracować z dziećmi. Nie da się być w tym samym czasie mamą i wydajnym pracownikiem – tym bardziej w pracy kreatywnej, jak moja. Nie da się przez wiele miesięcy siedzieć i kurwować w myślach bo znowu COŚ. Żeby nie oszaleć całkowicie, musiałam w tym czasie wszelkie aktywności zawodowe ograniczyć do niezbędnego minimum. Bolało mnie to bardzo, ale inaczej się nie dało.

Po trzech miesiącach podjęłam decyzję o zrezygnowaniu ze żłobka Oliwki. I tak siedziała ze mną w domu, i tak nie było wiadomo kiedy go otworzą, a płacić dalej było trzeba. Gdzieś w tunelu migało światełko nadziei, że od września będzie mogła pójść do innego (państwowego) żłobka i tego światełka się postanowiłam się trzymać. A skoro Oliwka w domu, to Aleks też został. Tym bardziej, że z kolei jego placówka zaplanowała na lipiec remont, w czasie którego ponownie nie mogłaby zapewnić dzieciom opieki.

Postanowiłam więc zacisnąć zęby, uzbroić się w cierpliwość i dzielnie czekać. Tym razem do września. Bo przecież każdy z nas wciąż na coś czeka, prawda?

 

 

Trudne emocje w czasie pandemii

 

Cały ten czas oceniam jako totalnie zmarnowany i do dupy.

Zastanawiałam się jak to możliwe, że inni go w pełni wykorzystują, odpoczywają, nawiązują na nowo cudowną więź ze swoją rodziną, a tylko ja siedzę i modlę się o jak najszybszy powrót do normalności. Czy to ze mną jest coś nie tak? Przecież tak bardzo się starałam. Stawałam na rzęsach, żeby się świetnie zorganizować, tak planować czas by mieć go na wszystko i… częściej mi to nie wychodziło niżeli kończyło się sukcesem. Zupełnie przestałam wierzyć w siebie i swoje możliwości. Każdy dzień wyglądał tak samo i to tak samo źle.

Czułam, jakbym coraz bardziej traciła kontrolę nad swoim życiem. Już zupełnie na nic nie miałam wpływu, a wszystko działo się jakby poza mną i moim wpływem.

Pandemia, decyzje Ministerstw, ograniczenia, obostrzenia, zakazy i nakazy mocno mnie doświadczyły. W ogóle matki to chyba najbardziej dostały po tyłku przez całą tę sytuację. W końcu to głównie na nich spadła odpowiedzialność za sprawowanie opieki nad dziećmi. Nikogo nie obchodziło, że one również mają swoją pracę, zobowiązania i też potrzebują zarabiać pieniądze na byt swojej rodziny.

W tym wszystkim dostrzegłam jednak jeden plus bycia na własnej działalności w tym czasie:

 

Nikt mnie jak dotąd nie wyrzucił z pracy

 

Pamiętasz jak na początku roku rozważałam powrót na etat?

Miałam nawet ofertę pracy na menadżerskim stanowisku w liczącym się wydawnictwie. Choć długo się wahałam to zrezygnowałam z prowadzenia dalszych rozmów i postanowiłam postawić na siebie.

Nie mogłam wybrać lepiej. Chwilę później rozpoczęła się pandemia i wylądowałam z dziećmi w domu. I teraz wyobraź sobie, że jednak jestem na etacie i pracuję od dwóch tygodni w nowej firmie. Czy mogłabym pozwolić sobie pójście „na opiekę” na okresie próbnym, czy jednak wolałabym się wykazać po to, by przedłużono mi umowę? Czy znów zmuszona bym była do podejmowania cholernie trudnych decyzji, wbrew sobie?

Czy mogłabym sobie pozwolić na półroczne albo dłuższe sprawowanie opieki nad swoimi dziećmi? 

Z tą własną działalnością to jest tak, że choć jej prowadzenie przy dzieciach często graniczy z cudem to jednak ostatecznie stała się moim wybawieniem. Bądź co bądź nie musiałam martwić się o to, kto się zajmie naszymi dziećmi i stresować, czy aby na pewno nie wyrzucą mnie z pracy.

Nie musiałam wybierać.

 

„Nowa normalność”

 

W związku z tym, że nie zanosi się na rychły koniec pandemii, zaczęliśmy przyzwyczajać się do sytuacji w jakiej przyszło nam żyć.

Układamy nasze życie na nowo. Aleks dosłownie od poniedziałku wrócił do przedszkola, a Oliwka 1 września rozpoczyna adaptację w nowym żłobku. Możnaby pomyśleć, że nadeszła „nowa normalność”, ale trapi mnie jednak inna kwestia. Jak wiadomo, wraz z przyjściem jesieni, dzieci zaczynają chorować na potęgę. Przy dwójce pojawia się już w ogóle temat z zarażaniem siebie nawzajem i chodzeniem do placówek na zmianę, bo a to jedno chore, albo drugie.

Muszę jednak powiedzieć, że kiedy Aleks miał 14 miesięcy i poszedł do żłobka (a ja do nowej pracy) to nie przypominam sobie, żeby chorował non stop i żebym ja z tego powodu musiała więcej siedzieć na opiece niż w pracy. Kiedy jednak infekcje się pojawiały, sprawowaliśmy opiekę nad nim naprzemiennie z K. i dziadkami, tak by żaden z pracodawców nie musiał mierzyć się z częstą i długą nieobecnością któregoś z nas.

Teraz jednak z perspektywy czasu (i doświadczeń z pracodawcami) myślę sobie, że może nie było warto się tak spinać? W końcu i tak nigdy nikt nie docenił mojego poświęcenia. Nawet nie wiem, czy było w ogóle dostrzeżone.

Teraz, kiedy sama jestem dla siebie pracodawcą doceniam plusy związane z byciem „na swoim” – głównie tę elastyczność godzinową i brak tłumaczenia się szefowi, ale dostrzegam też całą masę minusów, taką jak to niebezpieczne przeplatanie się życia rodzinnego z zawodowym.

Są sytuacje, kiedy muszę coś zrobić TERAZ, a jestem sama w domu z dwójką dzieci, które akurat oboje mają zły dzień. Nie lubię i nigdy nie stosuję tłumaczeń pod tytułem „bo mam dzieci”, bo dla mnie dzieci to nie wymówka. Z resztą nikogo to nie interesuje – deadline to deadline i koniec, kropka.

 

Pół roku, ale ile jeszcze?

 

Często zdarza mi się czuć, że inni umniejszają znaczenie mojej pracy. Mam wrażenie, że nie każdy rozumie na czym moja praca polega, że ja naprawdę pracować muszę i potrzebuję na tę pracę czasu w postaci tylu godzin co minimum jeden etat i że z dziećmi to się jednak nie da? Szczerze mnie wkurza to, że nie mogę czegoś zrobić tutaj, teraz czy dokładnie tak jak sobie zaplanowałam. Muszę bardzo dobrze planować swój czas i to po co… tylko po to, by zrobić to absolutne minimum z minimum. Przy dwójce naprawdę jest sporo roboty i nie zamierzam nawet udawać, że mogę robić wszystko dokładnie tak jak wcześniej.

A problem tkwi w tym, że Oliwka wciąż jest jeszcze taka mała i nie bardzo potrafi zająć się sama sobą na dłużej? A może jednak kwestia tego, że ja zwyczajnie NIE CHCĘ by zajmowała się sobą SAMA i na DŁUŻEJ, bo wówczas gryzą mnie potworne wyrzuty sumienia? I to dlatego codziennie czuję się jak rodzic drugiego sortu, bo nie jestem w stanie robić ze swoimi dziećmi tych wszystkich manualnych wycinanek i innych rozwijających rzeczy, bo zwyczajnie NIE MAM KIEDY?

Znacznie łatwiej jest, kiedy granica między domem, a pracą jest wyraźnie zaznaczona. Kiedy jest czas w 100% na pracę, a po niej można w pełni i bez wyrzutów sumienia poświęcić swój czas dziecku. I takie rozwiązanie jest przeze mnie ogromnie oczekiwane.

Choć – szczerze – porzuciłam już nadzieję, że kiedykolwiek to nastąpi i już się zastanawiam, co będzie na porządku dziennym w placówkach w okresie infekcyjnym (i jednocześnie trwającej pandemii)… Odsyłanie dziecka z katarkiem do domu? Do szpitala? Test na koronę? Domowa kwarantanna?

Bycie rodzicem w tych trudnych czasach to dla wielu z nas naprawdę ciężki kawałek chleba. 

 

 

Przeczytaj jeszcze:

Na czym polega bycie rodzicem? – 9 szybkich przykładów z życia


Zdjęcia: More for Family Fotografia


SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS? BĘDZIE MI BARDZO MIŁO, JEŚLI:
  • zostawisz pod nim komentarz
  • polubisz mój fanpage na Facebooku, tak, żeby być na bieżąco z nowościami
  • zaobserwujesz mój profil na Instagramie