fbpx
Non classé

Moje tu i teraz: kwiecień 2019

Chyba jeszcze nigdy tak późno nie podsumowywałam poprzedniego miesiąca. Maj jest jednak dla mnie niesamowicie intensywnym czasem i zwyczajnie nie miałam kiedy siąść do pisania. W końcu jednak ten moment nadszedł i bardzo się z tego cieszę. Pisanie to coś, co pozwala mi uwolnić umysł na dłuższą chwilę – i coś, co zwyczajnie kocham. A takie cykle jak ten dodatkowo chwytają momenty i zamykają je w całość już na zawsze. Co zatem działo się u mnie w kwietniu?

 

Kwiecień: plecień, bo przeplata

 

CZUJĘ SIĘ… chora. To przede wszystkim 🙂 Uchowałam się bez choroby już bardzo długo i naprawdę już się jej spodziewałam. Angina rozłożyła mnie na łopatki, ale spokojnie – już z niej wychodzę. W kwietniu jednak (jak zwykle u mnie) cudowne uczucia przeplatały się z tymi najgorszymi. Jeśli w czyimś życiu sinusoida lata jak oszalała w górę i w dół – to chyba tylko u mnie.

Czułam się świetnie, kiedy po raz kolejny (i po 8 miesiącach zamknięcia w domu) mogłam zasiąść na kanapie Pytania na Śniadanie i choć w kilku słowach opowiedzieć o naszych przejściach związanych z poronieniami [TUTAJ możesz obejrzeć ten materiał]. Czułam się cudownie podczas Chrztu Świętego Oliwki i spotkania z całą rodziną.

Czułam się totalnie i bez reszty źle, kiedy neurolog skierowała Oli na szereg specjalistycznych konsultacji, w tym u genetyka. Oj tak – pod tym względem to był trudny miesiąc. I gdyby nie to, że (jakkolwiek podniośle to brzmi) życie doświadczyło mnie już dość mocno to… mogłabym się załamać. Pomyślałam sobie jednak, że Pan Bóg wiedział kogo wybrać – kogoś, kto zaciśnie zęby i sobie z tym wszystkim poradzi. Po raz kolejny. 

 

 

JESTEM WDZIĘCZNA… za to, że nie jestem sama. Że mam K., że mamy najbliższych, na których możemy liczyć w każdej sytuacji. Że możemy sobie pozwolić na obszerną diagnostykę i fizjoterapię Oliwki.

Często dostaję na Instagramie pytania w tym temacie – nieco rozjaśniłam we wczorajszej transmisji live w tymże medium, a pozostałymi szczegółami na razie nie chcę się dzielić. Nie dlatego, że jest to jakaś ogromna tajemnica, ale zwyczajnie Oli nie ma jeszcze postawionej żadnej konkretnej diagnozy. Czekamy na wyniki panelu badań 27 genów (San Francisco) oraz kariotypu (PL) i być może one wskażą nam dalszą drogę i postępowanie. Ale tylko być może. Tymczasem już w większości nasza córeczka została już podiagnozowana i na ten moment walczymy „jedynie” z wzmożonym napięciem mięśniowym.

 

 

PRACUJĘ NAD… powrotem do formy!

Pisałam Ci już o tym w poprzednim wpisie i jak dotąd cały czas się swoich założeń trzymam! We wszystkim wspiera mnie catering dietetyczny od Marago Fit – dawno nie przypominałam, więc przypomnę:


Z kodem blondpanidomu10 otrzymasz rabat w wysokości 10% na całe zamówienie!

A jeśli czujesz, że potrzebujesz dodatkowego wsparcia w walce o swoją wymarzoną sylwetkę – gorąco zapraszam Cię do mojej grupy na Facebooku 🙂

Od jakiegoś czasu prowadzę również kilka małych, osobistych projektów. Cały czas staram się oczyszczać przestrzeń w naszym mieszkaniu, pozbywać się niepotrzebnych rzeczy i właśnie teraz mam kolejny zryw z tym związany. Wprost uwielbiam minimalizm i chciałabym nic innego tylko dalej wyrzucać 😉

 

 

TĘSKNIĘ… trochę za swoim dawnym życiem. A właściwie za dawną sobą – i fizycznie i mentalnie. Właśnie dlatego zaczęłam COŚ robić i wypełniać swoje dni tym CZYMŚ.

Często biorę udział w dyskusjach na lokalnych grupach dla mam. I bardzo mi przykro, kiedy trafiam na pytanie „Dziewczyny, jak często wychodzicie same z domu?” i milion odpowiedzi „Nigdy”. Nie wyobrażam sobie takiego życia – bo to bardzo krótka droga do tego, by któregoś dnia palnąć sobie w łeb. Uważam, że KAŻDA mama powinna wychodzić z domu sama co najmniej raz w tygodniu! I nie mówię tu o wyjściu na zakupy do Biedronki (choć oczywiście można od tego zacząć!).

Gdzie można wyjść? Do kosmetyczki, na jakiś sport albo spotkać się z koleżanką na kawę. Jeśli z jakichś przyczyn nie udaje nam się wyjść bez dziecka (bo to taki mały bobas jak Oli) to zawsze można wyjść z nim! Byleby tylko nie siedzieć każdego dnia w domu i nie narzekać, jakie to straszne!

Gdzie ja wychodzę? Raz w tygodniu na jogę z przyjaciółką (sama), co trzy tygodnie do kosmetyczki na rzęsy (sama), raz w tygodniu do kina na film dla dorosłych (z Oli – TUTAJ więcej o Multibabykinie). Od czasu do czasu spotykam się z przyjaciółkami, a niedawno byłam nawet na konferencji Influencer Live Poznań 😉

Jedyne, czego mi brakuje, to wyjścia samej z K. (bez dzieci), ale wiem, że i na to przyjdzie czas. Nie zrozum mnie źle – ja jestem na takim etapie życia, że ogarniam absolutnie wszystko z dziećmi. Nie mam potrzeby podrzucania ich dziadkom i nie ograniczają mnie w niczym. Bardzo lubię ten nasz czas we czwórkę, bo jest go naprawdę niewiele i na razie nie chcę go jeszcze bardziej ukrócać.

 

 i
Czas teraźniejszy dokonany

 

Co udało mi się w tym miesiącu zrealizować?

Napisać kilka świetnych wpisów:

Wziąć udział w warsztatach organizowanych przez Pracownię Kulinarną – przeczytasz o tym TUTAJ


[ZAPISZ SIĘ na warsztaty z kuchni koreańskiej, w których i ja wezmę udział]

Pojechać całą rodziną do Warszawy i wystąpić w Pytaniu na Śniadanie (link był wyżej)

Zorganizować Chrzest Święty Oliwki

Przeprowadzić dwie sesje zdjęciowe 🙂

 

 

CHCIAŁABYM… żeby Oli jednak była zdrowa.

Tylko tyle i aż tyle. Dopiero, kiedy przychodzi choroba i chwile zwątpienia, zaczynamy doceniać to, co najważniejsze – zdrowie. Oddałabym wszystko, żeby moja malusia okazała się być jednak całkowicie zdrową dziewczynką. A ze wszystkim innym sobie poradzimy. Bo kto, jak nie my?

 

—–

A jaki był ten miesiąc dla Ciebie? Koniecznie podziel się w komentarzu 🙂

 


Zdjęcia: Łukasz Roszyk Photography


SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS? BĘDZIE MI BARDZO MIŁO, JEŚLI:
  • zostawisz pod nim komentarz
  • polubisz mój fanpage na Facebooku, tak, żeby być na bieżąco z nowościami
  • zaobserwujesz mój profil na Instagramie