Oliwka skończyła rok!
Powiem szczerze, że brzmi to dla mnie kompletnie niewiarygodnie. Nie mam tu tylko na myśli tak oczywistej sprawy jak upływ czasu, ale fakt, że to już minął rok odkąd rozdygotana wjeżdżałam na salę operacyjną. Rok i 8 miesięcy odkąd dowiedziałam się, że jestem w czwartej ciąży. Ponad 2 lata od drugiego poronienia i pożegnania się z kolejnym maluszkiem rosnącym pod moim sercem.
Gdyby ktoś mi na ścisłym początku ciąży po dwóch poronieniach powiedział, że o tę już mogę być spokojna to nie uwierzyłabym.
Nie wierzyłam nikomu – ani lekarzowi, ani najbliższym, ani nawet… sobie. Po wszystkich moich przejściach nie miałam w sobie ani krzty wiary w to, że będzie mi dane po raz kolejny zostać mamą. Z resztą… o wszystkich moich emocjach w tym czasie opowiadałam Ci tu na bieżąco.
i
i
Początki po kolejnym porodzie przez cesarskie cięcie też nie były łatwe. Pierwsze miesiące dostarczyły mi chyba jeszcze więcej stresu niż cała ta zagrożona ciąża (o ile to w ogóle możliwe).
Oliwka nie przybierała na wadze, zachorowała na patologiczną żółtaczkę i w wieku niespełna 3 tygodni trafiła do Kliniki Neonatologii w Szpitalu na Polnej w Poznaniu, na Oddział Opieki Ciągłej Noworodka. Leżała w maleńkiej izolatce, w zamkniętym inkubatorze otoczona kilkoma wielkimi lampami. Ich zadaniem było naświetlać ją tak, by możliwie jak najszybciej obniżyć poziom bilirubiny i tym samym zapobiec wymiennej transfuzji krwi.
Siedząc tam z nią dzień i noc, robiąc krótkie przerwy (często raptem półgodzinne) na sen w przyszpitalnym hoteliku, odciągając co rusz mleko dla niej (tak by mogło jej być podawane przez sondę), nie mogąc nawet jej wziąć na ręce czułam się jakby runął mi cały świat.
Podpisując w środku nocy dokumenty związane z wyrażeniem zgody na ewentualną transfuzję (czyli ratowanie jej życia) nie mogłam za nic pozbyć się wrażenia, że może w każdej chwili umrzeć.
Że jest za drobna, za słaba, że nie jest w stanie nawet jeść i że… nie da rady. Nie mogłam uwierzyć w to, że tyle trudnych miesięcy czekałam na to, by pojawiła się pod moim sercem, przetrwałam dłużącą się w nieskończoność, obarczoną niewyobrażalnym stresem ciążę, dopiero co przywitałam ją na świecie myśląc naiwnie, że to już koniec tego, co było złe, a jednak… to jeszcze nie koniec.
To właśnie tam, siedząc przy niej w tej małej klitce uświadomiłam sobie, co jest w życiu tak naprawdę ważne i od tej pory trochę inaczej zaczęłam postrzegać otaczający mnie świat. W sposób wręcz namacalny zrozumiałam, że nigdy nikt i nic nie będzie dla mnie ważniejsze od moich dzieci.
i
i
Walczyłyśmy wtedy obie, walczyliśmy wszyscy jako rodzina. Choć w szpitalu się udało, to wypis do domu ostatecznie musiałam nieco wymusić. Wiedziałam, że już nad poprawą wagi Oliwki nie będziemy w stanie dalej pracować w warunkach szpitalnych. Potrzebowałyśmy czasu razem, non stop, skóra do skóry, przy piersi.
I wtedy zaczęła się spirala konsultacji lekarskich, jedna nakręcała kolejną… W końcu zapadła diagnoza: Oliwka nie potrafiła jeść z powodu problemów anatomicznych. Miała cofniętą żuchwę, wysoko wysklepione podniebienie i nie była w stanie prawidłowo pobierać niezbędnego do życia i prawidłowego rozwoju pokarmu. Udało nam się jednak przezwyciężyć i to – opisywałam już na blogu, jak ostatecznie wróciłyśmy do wyłącznego karmienia piersią.
i
i
Mimo to, z różnych względów Oliwka była dalej diagnozowana. Poza kardiologiem, okulistą, neurologiem, laryngologiem i fizjoterapią ostatecznie trafiła do genetyka. Podejrzenia w kierunku chorób tkanki łącznej (m.in. Zespół Marfana w ramach Aortopathy Comprehensive Panel by Invitae) nie potwierdziły się, kolejne w kierunku zespołów najczęściej występujących mikrodelecji chromosomowych (m.in. Zespół DiGeorge’a) również nie. Na tym na razie jej diagnostyka stanęła. Lekarze przestali szukać, my także.
Tym bardziej, że Oliwka pomimo trudnego startu od samego początku zadziwia nas prędkością swojego rozwoju.
Siadała samodzielnie w wieku 6 miesięcy, stawała przy meblach i raczkowała mając 8. Zaczęła chodzić mając niespełna 11 miesięcy. Jest niesamowicie mądra, komunikatywna i inteligentna. Zaskakuje nas nowo zdobytymi umiejętnościami praktycznie każdego dnia. Z bobasa, którego waga spadkowa znalazła się grubo poza skalą (poniżej 3 centyla) stała się naprawdę konkretną i „przy sobie” babką 🙂
i
i
Choć to był dla nas bardzo trudny rok, to rok z nią 🙂!
Nie zamieniłabym tego czasu na nic innego na świecie. Nasza córeczka jest całkowicie zdrowa i kocham ją „jak stąd do nieba i z powrotem” 🙂 Zaczęła właśnie przygodę ze żłobkiem, a mój urlop macierzyński dobiegł końca. Wspólnie wchodzimy zatem w nowy etap naszego życia.
A ja…? Przestałam w końcu czekać. Oliwka jest naszym spełnionym marzeniem, naszym rainbow baby!
Tyle czasu, łez i trudnych chwil musiało minąć, ale w końcu… minęły! Nie ma ich już z nami! Otrzepuję się więc z tych wspomnień i idę dalej, po więcej, po lepszą przyszłość dla naszej rodziny. Jestem prawdziwą szczęściarą, bo naprawdę mam wszystko, czego pragnęłam.
Dzień urodzin Oliwki będzie już zawsze szczególnie ważny z jeszcze jednego powodu. Ale o tym opowiem Ci więcej za jakiś czas 😉
i
i
Zdjęcia: More for Family Fotografia
Miejsce: Kawiarnia Chruścik&Słomka
SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS? BĘDZIE MI BARDZO MIŁO, JEŚLI:
- zostawisz pod nim komentarz,
- polubisz mój fanpage na Facebooku,
- zaobserwujesz mój profil na Instagramie.