Moje tu i teraz: maj-sierpień 2022
4 miesiące minęły nie wiadomo kiedy, wracam więc ponownie z kolejnym wpisem z cyklu „Moje tu i teraz”. Ten wiosenno-letni okres był naprawdę całkiem przyjemny, radosny i obfitował nawet w momenty odpoczynku i zwolnienia tempa. Standardowo równie wiele się działo, dlatego za moment postaram się przytoczyć takie najbardziej istotne elementy z tego okresu. Mam nadzieję, że ciekawi Cię co się u nas w tym czasie wydarzyło i mimo takiej niecodziennej formy, wyciągniesz dla siebie wiele wartości 🙂 Zapraszam!
Moje tu i teraz: maj-sierpień 2022
W tym okołowakacyjnym czasie działo się u nas naprawdę wiele. Zaczęłam coraz bardziej doceniać psychoterapię oraz praktycznie w każdym aspekcie życia zauważać efekty, jakie mi daje. To właśnie wtedy po raz pierwszy od naprawdę dawna powiedziałam sobie, że czuję się szczęśliwa – było to dla mnie na tyle ważne i przełomowe doświadczenie, że poczułam potrzebę odnotowania sobie tego faktu w notatniku.
Wydaje mi się, że w ogóle fakt budzenia się do życia przyrody, to, że dni stawały się coraz to dłuższe i bardziej słoneczne – w połączeniu z tą formą wsparcia spowodował, że chciało mi się więcej i bardziej.
Spędzaliśmy więcej czasu poza domem i zrealizowaliśmy wiele mniejszych lub większych wypadów. Miałam też okazję do spędzenia trochę czasu z mężem, czy przyjaciółmi – tych wyjazdów jak tak teraz o tym myślę, było naprawdę sporo. W maju zaliczyłam konferencję blogową we Wrocławiu, a wcześniej rzutem na taśmę dostałam się na influencerską wyprawę po Dolnym Śląsku. Niespełna dwa tygodnie później była kolejna konferencja, tym razem w Łodzi, a chwilę później już 7. (!!!) urodzinki Aleksa 🙂
Żeby nie było, w międzyczasie cały czas pracowałam i to w trudniejszych warunkach niż wcześniej, bo nasze dzieci w lipcu miały zamknięte przedszkole. Ten taki już bardziej „typowy”, wakacyjny miesiąc upływał nam właściwie między jednym pakowaniem walizek, a kolejnym.
Aleks spędzał czas u mojej mamy, rodziców Kuby, a w międzyczasie zaliczyliśmy również nasz urlop w Puszczy Białowieskiej, a także wypad do Majalandu i przedłużony weekend u przyjaciół w Świebodzinie oraz ślub mojego brata. To wszystko tak naprawdę w jednym miesiącu! Do teraz zachodzę w głowę, jak ja w tym czasie funkcjonowałam z Oliwką pod pachą, jednocześnie pracując 😉
Przypominam, że jestem na Instagramie! @blondpanidomu – zachęcam do obserwacji
Ważne kontra pilne
Mimo wszystko, wspominam ten czas choć intensywnie, to naprawdę dobrze. Jako typowa perfekcjonistka na oparach sił balansowałam pomiędzy pracą, bieżącymi sprawami, a ogarnianiem dzieci. W tym wszystkim jednak starałam się wykrzesać czas dla siebie, dla związku, dla rodziny. Odpuszczając to, co nie było w tym momencie pilne lub ważne.
W ogóle bardzo polecam Twojej uwadze Macierz Eisenhowera, bo to jedna z pierwszych rzeczy, jaką wdrożyłam w swoje życie dzięki terapii – a chyba nigdy o tym nie wspominałam. Jest to taka matryca priorytetów pomagająca w dzieleniu zadań na ważne i pilne, ważne i niepilne, nieważne i pilne oraz nieważne i niepilne. Wiele z nas ma taką tendencję do klasyfikowania wszystkiego jako pilne, albo zajmowania się tylko tymi sprawami, które właśnie pilne nam się wydają.
Jakby się jednak temu tematowi bliżej przyjrzeć, to nie zawsze tak jest i mi już dosłownie w nawyk weszła wizualizacja macierzy w głowie i układanie zadań do wykonania w kolejności właśnie względem nie tylko stopnia pilności, ale również ważności.
Wracając jednak do mojego „tu i teraz” – w tym minionym czasie naprawdę dość dobrze szło mi ustalanie priorytetów i realizowanie spraw do załatwienia bez poczucia, że zajmowałam się nie tym, co powinnam. Trochę w napięty sposób (bo tych zadań było wiele), ale wciąż miałam czas na wszystko – nie na wszystko w ogóle, ale na wszystko, na czym mi najbardziej zależało 🙂
Kiedy organizm mówi STOP
Od sierpnia dzieci wróciły do przedszkola, a ja wpadłam w mój dawny rytm pracy. Sierpień w ogóle pod względem zawodowym był dla mnie dość intensywnym czasem, bo jak to często w życiu bywa – jak się nic nie dzieje, to się nic nie dzieje, a jak się dzieje – to nagle wszystko na raz. Taki właśnie był mój sierpień. Dla mojego organizmu jednak ten okres wzmożonej pracy – już nieważne na jakim polu, to było za dużo. Sam więc postanowił sobie odebrać to, czego mu brakowało.
Rozłożyła mnie choroba, i to w takim stopniu, że totalnie zmiotło mnie z planszy. Dosłownie bity tydzień nie byłam nawet w stanie wstać z łóżka – dosłownie dramat perfekcjonisty umieszczonego w swoim „bezużytecznym” ciele 😉 Oczywiście ja już staram się w ten sposób krytycznie siebie nie oceniać, ale przebitki dawnego „krytyka” w mojej głowie wciąż czasem dają o sobie znać.
Podczas tej choroby jednak przemawiała przeze mnie głównie dojrzałość i podejście, że muszę o siebie zadbać. Mam pełną świadomość tego, że często biorę na siebie zbyt wiele obowiązków (i wszystkie z zamiarem doskonałego wykonania), ale obecnie coraz częściej staram się słuchać siebie i swoich potrzeb.
W końcu to właśnie przepracowanie, ciągłe myśli o tym co powinnam jeszcze zrobić (i czego jeszcze nie zrobiłam), nadmiar stresu, powracająca krytyka samej siebie zawsze, ale to zawsze prowadziły mnie donikąd. W chorobie, moją główną myślą było więc, że muszę jak najlepiej zadbać o to, by dojść do siebie. Nic więcej.
Jedyną stałą rzeczą w życiu jest zmiana
Co tu dużo mówić – ta infekcja dała mi naprawdę mocno popalić. Przypłaciłam to wypaleniem, spadkiem chęci i motywacji, brakiem energii i jakimś takim… zwolnionym procesowaniem informacji i emocji.
Druga połowa sierpnia to już był dla mnie powolny powrót „do siebie”, a jednocześnie zapowiedź ogromnego przewrotu w życiu naszej rodziny – przygotowania do rozpoczęcia przez Aleksa szkolnej przygody 🙂 Kompletowałam więc jego wyprawkę, rozpoczęłam wizyty z dziećmi w ramach profilaktyki lekarskiej (mając świadomość, że później nie będzie ku temu sprzyjających okoliczności) i planowałam też swoje zadania na ten czas.
Gdzieś też tak wewnętrznie czułam, że wszystko wokół nas się zmienia i jakbyśmy przechodzili na jakiś kolejny level jako rodzina – zarówno emocjonalnie, jak i logistycznie. Towarzyszyła mi w tym czasie taka mieszanka emocji – od ekscytacji, że „mój synek tak wyrósł”, poprzez obawy („jak on sobie poradzi?”) po stres przed kolejnym obowiązkiem DLA MNIE.
No bo powiedzmy sobie szczerze: szkoła dzieci, dopasowanie się do grafików, zadania domowe – przynajmniej w tym początkowym okresie to w dużej mierze jednak kolejne „to do” dla rodziców właśnie. Ale o tym pogadamy sobie za jakiś czas, bo już mam sporo spostrzeżeń w tym temacie – jako Zastępczyni Przewodniczącej w trójce klasowej i Członek Rady Rodziców 😉 Jakby za mało mi było obowiązków i wrażeń, to dołożyłam sobie kolejne, a co! 😉
A jakie były minione miesiące dla Ciebie? Oceniasz je raczej na plus, czy na minus?
Zdjęcia: More for Family Fotografia
SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS? BĘDZIE MI BARDZO MIŁO, JEŚLI:
- zostawisz pod nim komentarz,
- polubisz mój fanpage na Facebooku,
- zaobserwujesz mój profil na Instagramie.