Lifestyle

Minusy prowadzenia firmy, o których nikt nie mówi

Z okazji 5 lat prowadzenia firmy postanowiłam zebrać w artykuł wszystkie przemyślenia na ten temat kłębiące się w mojej głowie. Przede wszystkim, być może pamiętacie, jak totalnie nie trafiłam z momentem, kiedy zdecydowałam się przejść „na swoje”? Po rocznym urlopie macierzyńskim, kiedy już miałam nadzieję na super start… zaczęła się pandemia, a ja byłam zmuszona przez kolejne pół roku siedzieć z dziećmi w domu. Jednocześnie płacąc ZUS i realizując zlecenia od klientów. Jak było dalej? Pogadajmy o tym, jakie są moim zdaniem największe minusy prowadzenia firmy, o których nikt nie mówi.

Ja na przykład nie wiedziałam, że na początku może być tak, że będę pracować za darmo. Zdarza się, że ten rozbieg bywa dość długi, ale kompletnie nie miałam świadomości, że z dnia na dzień – przez sytuację na świecie – moja jako taka stabilizacja może się aż tak wykrzaczyć. Drugi raz miałam taką sytuację, kiedy zaczęła się wojna w Ukrainie, a ja na ten dzień miałam zaplanowaną publikację dla klienta. Oj, wiele się zmieniło przez te 5 lat.

Jakie minusy były w tym czasie dla mnie najbardziej dotkliwe?

 

Minusy prowadzenia firmy, o których nikt nie mówi

Własna firma to nie wolność

 

Z jednej strony nie mam nikogo nad sobą, nikt mi nie mówi co mam robić i mogę pracować tyle, ile chcę. Ale z drugiej – świadomość, że im więcej będę pracować, tym szybciej osiągnę swoje cele potrafi być bardzo zgubna.

Choroba? Nikogo to nie obchodzi. Nie ma czegoś takiego jak zwolnienie. Nie pracujesz = nie zarabiasz. Zwykle właśnie wtedy, kiedy jestem chora lub na urlopie, mam do ogarnięcia kilka zleceń „na wczoraj”. I choć od lat uczę się oddzielać czas prywatny od tego, który poświęcam na pracę, to nie zawsze jest to możliwe.

Wiele osób widzi tylko tę pracę jako głównie zarządczą, a w prawdziwym życiu nie jest tak kolorowo. Prowadząc JDG jestem w tej swojej pracy wszystkim, a z uwagi na przeszłe doświadczenie zawodowe – nawet własną księgową 😉 Zajmując się tworzeniem treści „po godzinach” widziałam tylko tę pracę jako kreatywną, a obecnie to tylko mały kawałek tego, co właściwie robię.

Z tą wolnością też jest tak, że wiele osób postrzega mnie z boku jako „ciągle wolną”. Skoro mam czas na trening od rana, to co stoi na przeszkodzie, by rozmawiać przez godzinę przez telefon lub pojechać z kimś załatwić coś, co zajmie pół dnia?

Po tylu latach pracy w tym zawodzie (bo pracowałam jeszcze zanim otworzyłam firmę, to już ponad dekada!) wciąż nie chce mi się tłumaczyć, że ja pracuję nawet nie robiąc rzeczy za faktycznie pieniądze. Jako twórczyni internetowa, muszę cały czas tworzyć – by firmy chciały się do mnie zgłaszać ze zleceniami, by rozwijać swoje umiejętności czy by być w stałym kontakcie z odbiorcami. Raczej by to nie przeszło, gdybym nie robiła nic innego poza tworzeniem reklam, prawda? 😉

 

i

Praca w tej branży jest romantyzowana

 

Fakt jest taki, że wciąż trudno mi sprecyzować odpowiedź na pytanie, czym się tak właściwie zajmuję 😉 Jak byście nazwali osobę, która pisze artykuły, przygotowuje materiały do social mediów, robi zdjęcia, nagrywa wideo, zajmuje się obróbką i montażem, przygotowuje kampanie reklamowe, wydaje książkę, a do tego… trenuje siłowo i jest w trakcie studiów podyplomowych na kierunku Trener Personalny? 😉 Zwykle mówię, że prowadzę własną firmę jako twórczyni internetowa.

Unikam słowa „influencerka” bo poza tym, że wciąż wielu kojarzy się raczej pejoratywnie, to właściwie jest to jedynie wycinek mojej działalności. Ale zarówno influencerka, jak i właścicielka firmy przywodzi na myśl osobę, która wiele nie robi, a dużo zarabia. A to najczęściej kompletnie nieprawda. Moim zdaniem może nie jest to praca ciężka, ale za to trudna. Naprawdę trzeba mieć do niej dryg, charyzmę i szeroki wachlarz umiejętności. Tu na dłuższą metę się nie da lecieć na pół gwizdka.

Co więcej, nie mogę pozbyć się wrażenia, że osoby zatrudniane na UOP tak naprawdę nie znają różnicy między kwotami netto a brutto. Ba! Ja do czasu samozatrudnienia nie miałam pojęcia, że pracodawca ponosi jeszcze dodatkowe koszty zatrudnienia pracownika, czyli jak ja to mówię „brutto brutto”. Dla przykładu, zatrudniając na etacie na minimalną krajową, pracownik na rękę otrzyma nieco ponad 3500 zł, kwota brutto to 4666 zł, ALE koszt pracodawcy to aż 5621,60 zł (!!!).

Od kiedy sama co miesiąc robię przelewy za ZUS, PIT i VAT, mam świadomość jakich kwot realnie się „pozbywam” i wciąż nie mogę tego przeboleć. Na minus też postrzegam fakt, że najpierw widzę kwoty jakie przelewam do ZUS czy US, a później mogę się umówić do lekarza na NFZ za 2 lata 😉 i ostatecznie i tak opłacam dodatkowo prywatny pakiet medyczny.

 

 

Minusy prowadzenia firmy, o których nikt nie mówi

Ciągła huśtawka finansowa

 

Brak stabilizacji to jedno – do tego, że zlecenia raz są, a raz ich nie ma to coś, do czego z biegiem lat się po prostu przyzwyczaiłam. Dużym jednak minusem jest nagminne nieterminowe opłacanie faktur za wykonaną pracę. Nawet jeśli klient czy agencja zawiera w umowie termin 14 czy 30 dni, to nie ma co liczyć, że przelew będzie na koncie do tego dnia.

Tak jak nigdy nie lubiłam pożyczać komuś pieniędzy w prywatnym życiu (i się później o nie upominać), tak samo czuję się przypominając o swoje wynagrodzenie. Dlatego też staram się dobrze zarządzać swoimi dochodami, żeby mimo braku terminowości ze strony klientów, mieć pieniądze na najważniejsze opłaty.

Mało kto ma na tyle odwagi, by mówić, że własna firma to rollecoaster – raz jesteś na górze, a raz na dole. Bywają świetne miesiące, ale bywają też takie naprawdę kiepskie. Niejednokrotnie zdarzało mi się przeglądać portale z ofertami pracy, po to by ostatecznie dochodzić do wniosku, że przecież ja już nie byłabym w stanie odnaleźć się na etacie. Potem znów przychodzi górka, kiedy realizuję świetne kampanie, rozwijam swoje umiejętności i zarabiam na tym fajne pieniądze. A potem ponownie dołek, kiedy muszę zrobić wszystkie opłaty.

Tak BTW., to dużą trudność wciąż sprawia mi keeping work in the workspace. Przez większość z tych 5 lat miałam wydzielony swój kącik biurowy w salonie, ale od czasu remontu w ubiegłym roku i zmiany funkcji większości pomieszczeń w naszym domu – moje biuro trafiło do sypialni. Tutaj już w ogóle ławo o zacieranie się mentalnej granicy pomiędzy trybem „praca” a „odpoczynek”.

O ile z wejściem w ten pierwszy nie mam większego problemu (lubię swoją pracę, zawsze mam co robić i tutaj nie potrzebuję motywacji), o tyle trudno mi wejść w tryb „odpoczynek” wiedząc jaką funkcję na co dzień spełnia (a raczej powinna spełniać) sypialnia – czy właściwie cały nasz dom.

 

 

Jestem sobie sama statkiem, sterem i okrętem

 

Nie mam z kim przegadać spraw dotyczących pracy – bo to nie jest etat. Nie mam osób, których mogę się poradzić lub o coś podpytać. Oczywiście w wielu kwestiach pomaga mi i służy wsparciem mój mąż, ale na koniec dnia to i tak ja jestem odpowiedzialna za podejmowanie decyzji w firmie i to ja będę musiała dźwignąć idące za tymi decyzjami konsekwencje.

Z jednej strony jako (wbrew pozorom) introwertyczka cieszę się, że jestem panią samą dla siebie. Nie lubię small talków i uważam, że jestem znacznie bardziej wydajna hiperfocusując się na swoich zawodowych zadaniach kiedy jestem sama, niż gdy pracowałam na etacie.  ALE – naprawdę niewiele mówi się o tym jak jest samotnie w tej branży. Oczywiście mam „internetowe” koleżanki, które zajmują się podobną działką, ale mimo wszystko to ja sama odpowiadam za to jaki jest mój pomysł na siebie i jaki chcę zbudować wokół niego storytelling. O tym, że praca na JDG bywa pracą samotnika pisałam już TUTAJ.

Nie mam też na kogo zrzucić roboty, kiedy mam gorszy czas, nie ma osoby, która mogłaby mnie zastąpić – to faktycznie powoduje pewną presję. Moja marka osobista to ja. Z jednej strony, kiedy słyszę od męża, że to super, że mogę robić to co chcę (w domyśle: obierać kierunek w firmie, jaki uznam za słuszny) to dodaje mi skrzydeł, że nie każdy w dzisiejszych czasach ma to szczęście, a z drugiej – czuję znów pewną presję, że to tylko ja jestem odpowiedzialna za to, czy coś się uda czy nie.

 

 

Minusy prowadzenia firmy, o których nikt nie mówi

 

Aktualnie czuję, jakbym była w trakcie jakiegoś dużego przełomu w swoim życiu.

Już dawno chciałam mieć swój wycinek zawodowy „offline”, i jeszcze 3 lata temu nie miałabym pojęcia, że będzie on właśnie taki. Że połączę pasję do sportu, doświadczenie w treningu i studia związane z żywieniem, a także swoje zaplecze social mediowe w… jedną, spójną całość.

Jesienią ubiegłego roku zdecydowałam się na podjęcie studiów podyplomowych na poznańskim AWF na kierunku Trener Personalny i mam wrażenie, jakby to było właśnie TO. To, czego potrzebowałam i na co bardzo czekałam, jak brakujący puzzel w układance, którą sobie wymyśliłam 🙂

W grudniu utworzyłam osobny profil na Instagramie: @fitbymtrenerowska i sukcesywnie zaczynam się realizować zbaczając na nieco inną ścieżkę mojego życia. Co będzie dalej? Czas pokaże. Jest we mnie cała masa obaw, ale w myśl zasady bój się i działajdziałam mimo strachu 🙂 Trzymajcie za mnie kciuki -ja za Was trzymam 🙂

P.S. Niezmiennie polecam Wam lekturę mojej książki 50 lekcji zmieniających życie. E-book motywacyjno-rozwojowy dla chcących żyć lepiej, który mam nadzieję i Wam pomoże odnaleźć się w tym świecie i obrać najlepszy z możliwych kierunek 🙂

 


Przeczytaj jeszcze:

Plusy i minusy prowadzenia firmy z perspektywy 3 lat
6 najważniejszych lekcji po roku prowadzenia firmy
Robisz coś jeszcze oprócz tego?
Plusy i minusy prowadzenia firmy, kiedy się ma dzieci
Jak zorganizować pracę zdalną z dziećmi w domu


Zdjęcia: BPD.Company


SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS? BĘDZIE MI BARDZO MIŁO, JEŚLI:
  • zostawisz pod nim komentarz,
  • polubisz mój fanpage na Facebooku,
  • zaobserwujesz mój profil na Instagramie,
  • dołączysz do mnie na TikToku.