fbpx
Strefa Mamy

Czym się różni moje drugie macierzyństwo od pierwszego?

Nawet nie wiesz, ile tematów na blogowe wpisy mam w głowie, spisane na kartce albo już rozpoczęte w szkicach. Ciągle obiecuję sobie, że w końcu ujrzą światło dzienne, ale często zwyczajnie potrzebują czasu, by poleżakować i dojrzeć. To jeden z takich wpisów, już od kilku miesięcy rozpatrywany na nowo. Wiem, że bardzo cenisz sobie moje życiowe rozkminy, więc dziś zapraszam Cię na jedną z nich 🙂

Mama drugiego dziecka

 

Nie mam tu na myśli bycia mamą dwójki, ani nawet samych dzieci. Tylko mnie samą w czasie pierwszego pół roku po porodzie.

Jak u mnie wyglądał ten okres po urodzeniu pierwszego, a jak – drugiego dziecka? Czym się różni moje drugie macierzyństwo od pierwszego? Jakie są rozbieżności między mną wtedy, a mną teraz? Kim byłam jako świeżo upieczona mama, a kim jestem jako podwójna?

 

 

Znacznie szybciej się „ogarnęłam”

 

Po pierwszym porodzie ma się zdecydowanie więcej czasu na dojście do siebie.

Można sobie pozwolić czasem nawet na tygodnie fizycznego oszczędzania się i obchodzenia ze sobą jak z jajkiem. Mąż pomagał mi nosić dziecko i dźwigać zakupy. Mieliśmy czas na to, żeby spędzać godziny na planowaniu teraz już tak prostych i oczywistych rzeczy. Nie chciałam widzieć nikogo przez długi czas, bo wydawało mi się to prawdziwą organizacyjną misją.

Tak bardzo nie miałam siły, a jednocześnie… tak bardzo chciałam.

By było jak dawniej, choćby w sensie zaprowadzonego w domu porządku. Wybijał mnie z rytmu bałagan, nie mogłam się w nim skupić ani myśleć. Wciąż tylko chodziłam i sprzątałam, nie potrafiłam zrozumieć dlaczego teraz zajmuje mi to tyle czasu. Często cały dzień coś robiłam, a i tak ostatecznie nic nie było zrobione. Co za tym idzie, nie miałam czasu na nic. Kąpiel brałam tylko wtedy, kiedy Aleks spał, a K. był w domu, bloga praktycznie przestałam pisać i… szczerze?

Nie mogę sobie przypomnieć żadnej aktywności z tego okresu.

Żadnych spotkań z przyjaciółkami, żadnego czasu na pasję czy zrobienie czegokolwiek dla siebie. Kojarzę głównie spacery i śniadanie jedzone często nawet o 17. Nie zrozum mnie źle, Aleks był cudowny jako bobas. Nie miał kolek, szybko zaczął przesypiać noce. To chyba ze mną i moim podejściem do życia było coś mocno nie tak. Paradoksalnie odżyłam dopiero wtedy, kiedy po 14 miesiącach „siedzenia w domu” poszłam do pracy.

 

 

Jak jest teraz?

 

Nie mogę powiedzieć, że robię Bóg wie co, bo przecież też w tym domu siedzę, nie?

Po drugim porodzie już nie ma tyle czasu na dojście do siebie, bo w końcu jest jeszcze pierwsze dziecko, które niezależnie w jakim wieku by nie było, wciąż potrzebuje mamy. I tego zapewnienia, że mama dalej pozostanie jego mamą, że brat czy siostra nie będą ważniejsi i nie pochłoną całej uwagi tej jeszcze do niedawna „mamy na wyłączność”.

I to dla tego drugiego dziecka trzeba zacisnąć pośladki i wziąć się do roboty. Nie ma że boli – dosłownie i w przenośni.

Przestałam z siebie robić męczennicę tak naprawdę od razu po porodzie. Miałam silną motywację właściwie… do wszystkiego. Do szukania odpowiedzi na problemy, które się pojawiły na naszej drodze (mam tu na myśli te związane ze zdrowiem Oliwki) i rozprawiania się ze wszystkimi kłodami rzucanymi nam przez los. Jedna po drugiej, krok po kroku.

Oj tak, „ogarnięcie się” to właściwe określenie.

Szybko przestawiłam się na tryb „mamy dwójki” i praktycznie z dnia na dzień zaczęłam radzić sobie z zastaną rzeczywistością. Całość traktowałam bardzo zadaniowo. Z resztą to właśnie wtedy napisałam wpis o tym, że nie mam już czasu na marnowanie czasu. Każda chwila była i wciąż jest dla mnie zbyt cenna, żeby nie zwydatkować jej z rozwagą.

 

 

Przestałam się obwiniać

 

I to bardzo szybko. Praktycznie od razu zrozumiałam, że nigdy nie uda mi się być idealną na każdym polu.

Kiedy Aleks był niemowlakiem miałam do siebie wyrzuty praktycznie o wszystko. Cały czas rozpatrywałam, dlaczego nie udało mi się zrobić wszystkiego, co chciałam. Wiesz dlaczego?

Bo więcej czasu marnowałam na myślenie i planowanie, a mniej na faktyczne DZIAŁANIE.

Jako perfekcjonistka nie chciałam się w ogóle brać za coś większego, z góry zakładając, że „przy dziecku to mi się na pewno nie uda”. Kojarzysz przykład z malowaniem paznokci, o którym opowiadałam TUTAJ? Jeśli nie, to koniecznie zajrzyj do tego wpisu, bo udał mi się wybitnie!

Przytoczę Ci ten fragment w skrócie:

„Co więcej, już nie przejmuję się tym, że dziecko (lub dzieci) mi przerywają. Wszystko to kwestia przyzwyczajenia i, co jeszcze ważniejsze, nastawienia.

Wytłumaczę Ci to na prostym przykładzie – malowania paznokci. Kiedy był na świecie tylko synek, nie było szans, żebym zrobiła sobie paznokcie w ciągu dnia. Nie znosiłam zaczynać rzeczy i co chwilę ich przerywać, tak, że ich finalizacja mocno przeciągała się w czasie. Teraz myślę zupełnie inaczej: zaczynam nawet sto razy, ale i tak ostatecznie udaje mi się zrealizować swój cel. Może potrzebuję na to więcej czasu, ale jednak się udaje. Czyli i tak mam dziesięć pięknie pomalowanych paznokci, zamiast jak kiedyś – żadnego.”

Nie obwiniam się już, że nie udało mi się czegoś zrobić.

Jeśli się nie udało, to trudno. Widocznie miałam ciężki dzień, albo sama dałam sobie przyzwolenie na odpuszczenie z pełną świadomością jego skutków. Nie biczuję się, nie przeżywam, nie wracam do tego. Nucę sobie początek piosenki: „Właśnie wstał nowy dzień… Jeszcze raz do zdobycia cały świat!”.

 

O wiele bardziej dbam o swój organizm

 

Podobnie mam z dietą i walką o mój powrót do formy sprzed dwóch ciąż – która notabene wciąż trwa. Dziś mi się nie udało (poćwiczyć, nie podjadać itp.) – co z tego?

Wyjątki od przyjętej zasady to wciąż tylko wyjątki! Grunt to nie skupiać się na chęci jednorazowego osiągnięcia celu (w tym przypadku zrzucenia wagi, ale może to być cokolwiek), lecz na kompletnej zmianie swojego życia. Na wytworzeniu nawyku i dyscyplinie.

Dla mnie dyscyplina jest dużo ważniejsza niż motywacja. Jeśli na co dzień sama się dyscyplinuję, to czasowy spadek motywacji już mi nie zagraża. Mam pewne stałe elementy dnia, o których nie myślę, że muszę je zrobić, tylko… po prostu je robię (o tym też przeczytasz więcej TUTAJ).

 

 

Odkąd urodziła się Oliwka mam czas na to, żeby codziennie odbyć krótki trening, żeby chodzić na zorganizowane zajęcia sportowe raz w tygodniu i żeby dbać o to, co jem.

Pewnie teraz podniosą się głosy, że ja to mam łatwiej, bo w końcu catering dietetyczny od Butta La Pasta jest mi codziennie dostarczany pod nos (a właściwie to pod drzwi mieszkania). Może i tak, ale to już ode mnie zależy co zrobię z tym dalej. Czy faktycznie będę jeść wszystkie te posiłki, czy zachowam przerwy między nimi, czy nie będę podjadać chipsów w międzyczasie, czy zrezygnuję z cukru do herbaty, a kawę to wypiję jedną dziennie, a nie trzy.

Catering jest – choć niesamowicie przyjemnym i wygodnym – to wciąż narzędziem.

To dzięki niemu mogę zrealizować swój cel w bardziej przystępny sposób, ale i tak to, czy odniosę sukces zależy w dużej mierze ode mnie. To tak jak z poradnikami, samo przeczytanie takiego nie zaprowadzi zmian w moim życiu – dopiero faktycznie działanie jest w stanie cokolwiek zmienić 😉


Jeśli jednak jesteś mamą, to z pewnością docenisz wygodę, jaką niesie za sobą takie rozwiązanie. Gorąco Cię więc zachęcam do skorzystania z aż 15% rabatu na catering dietetyczny od Butta La Pasta – wystarczy, że podczas składania zamówienia podasz hasło „Blond Pani Domu”. Przykładowe potrawy z menu prezentuję codziennie na moim instastories.


 i
Jestem dla siebie ważna

 

To już taka najbardziej fundamentalna zmiana, którą u siebie zaobserwowałam.

Dzieci są dla mnie ważne, ale to ja jestem dla siebie najważniejsza. Muszę dbać o siebie, o swoje ciało i umysł, żeby zwyczajnie być przy nich jeszcze przez wiele długich lat. Czasem mówię sobie w lustrze: „Zwolnij, bo się zajedziesz!”, a czasem, kiedy tak jak teraz jestem w szczycie formy – pruję do przodu jak automat. Planuję i działam, planuję i działam. Uwielbiam, kiedy tyle się dzieje wokół mnie.

I jakimś cudem, teraz przy dwójce dzieci naprawdę czuję, że trzymam to wszystko w ryzach.

Nie zważam na drobne niedociągnięcia. Najważniejsze jest dla mnie to, że cały szkielet jest w kupie. Że ja się czuję sobą i do tej kupy zebrana 😉 Jak pomyślę o sobie podczas urlopu macierzyńskiego z Aleksem to przed oczami mi staje taka rozmemłana klucha. Wiecznie nie mająca na nic siły i z góry zwiastująca niepowodzenie absolutnie wszystkiego. Mam ochotę cofnąć się w czasie i sobą porządnie wstrząsnąć. Może gdybym wtedy więcej robiła niż planowała, że zrobię, to teraz byłabym jeszcze dalej na linii czasu moich osiągnięć…

Teraz już tak całkiem serio pisząc – czy to wszystko, co się u mnie podziało naprawdę zawdzięczam podwójnemu macierzyństwu? Czy będąc mamą jedynaka nie umiałabym się tak życiowo ogarnąć? Jak to było u Ciebie? Ile czasu zajęło Ci dojście do siebie po porodzie? Kiedy poczułaś się w pełni sobą i zaczęłaś się bardziej o siebie troszczyć, mieć czas na swoje pasje i w końcu… spięłaś pośladki?

 


Zdjęcia: Łukasz Roszyk Photography


Sukienka do karmienia piersią pochodzi ze sklepu Koszulove.com
Aktualnie jest tam rabat -15% na wszystkie ubrania do karmienia piersią.


SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS? BĘDZIE MI BARDZO MIŁO, JEŚLI:
  • zostawisz pod nim komentarz
  • polubisz mój fanpage na Facebooku, tak, żeby być na bieżąco z nowościami
  • zaobserwujesz mój profil na Instagramie