Nowy rok, stara ja. Moje tu i teraz: wrzesień-grudzień 2022
Dlaczego „stara ja”? A no dlatego, że dla mnie początek roku przestał być momentem od kiedy coś muszę, a już na pewno zmienić siebie na lepsze. Zmiana owszem, jest zwykle jedyną stałą w naszym życiu, natomiast w kontekście rozwoju i osławionego bycia lepszą w nowym roku jakoś zupełnie mnie nie przekonuje. Trochę czasu zajęło mi zrozumienie, że chęć zrobienia czegoś powinna wypłynąć z potrzeby serca, a nie powinności, ale oto jestem. W nowym roku, stara ja. Za to wcale nie gorsza – wręcz przeciwnie. Tyle, że dla mnie zmiana to ciągły proces, a nie coś co się wydarza w chwilę moment. Zaczęłam z grubej rury, no ale przejdźmy do sedna. Ten artykuł to podsumowanie ostatnich miesięcy 2022 roku i jednocześnie pierwszy napisany w 2023. Przyznam szczerze, że trochę wyszłam z wprawy, bo przez natłok spraw w ostatnim czasie (więcej o tym za chwilę) blog chwilowo zszedł na dalszy plan. Tak to już w życiu bywa, że nie zawsze jak się coś chce to można 😉
Ja bardzo chciałam, ale znów powiem trochę górnolotnie: życie to wybór. Ja coraz częściej wybieram siebie, ale często jednak zdarzają się sytuacje niezależne ode mnie, które mi tę decyzyjność odbierają. Jednak nie zawsze tak było. Sporo też podziało się po mojej myśli 🙂
Moje tu i teraz: wrzesień-grudzień 2022
We wrześniu skończyłam 33 lata, miałam w tym czasie sporo pracy, a na dodatek rozpoczął się pewien przewrót w naszym życiu – Aleks poszedł do pierwszej klasy. Tak, dobrze czytasz. Ten mały Aleks, z którym byłam w pierwszych tygodniach ciąży, kiedy założyłam tego bloga właśnie rozpoczął swoją przygodę ze szkołą.
Generalnie pierwsze miesiące nie zaskoczyły mnie zbyt mocno – spodziewałam się, że szkoła stanie się dla nas tematem nr 1 niczym dziecko nr 3 😉 i trzeba będzie (jak pod dziecko) ustawić swoje życie i zdefiniować codzienną logistykę od nowa. Zaczęłam również przygodę z siłownią – ale to chyba temat w ogóle na osobny artykuł, póki co mogę powiedzieć, że zakochałam się bez pamięci i od września chodzę systematycznie minimum dwa razy w tygodniu na treningi. We wrześniu stuknął mi też równo rok odkąd jestem w procesie terapeutycznym (przy tej okazji napisałam nawet artykuł z moimi najważniejszymi przemyśleniami >> TUTAJ).
W październiku było jeszcze ciekawiej, bo do tego wszystkiego doszła nam podróż. Po raz kolejny mieliśmy okazję odwiedzić Danię, po raz drugi Legoland w czasie Halloween, a po raz pierwszy Legoland w Halloween w czwórkę (rok temu byłam tam tylko z Aleksem). Napisałam o tym cały artykuł z obszerną fotorelacją i gotowym planem podróży >> TUTAJ. Nie można powiedzieć, że specjalnie wówczas odetchnęłam, bo cała organizacja wyjazdu zajęła mi sporo czasu, a sam pobyt wyrwał kilka dni z mojego napiętego do granic możliwości grafiku. Nie mniej wspominam go naprawdę ekstra i po raz kolejny – mam nadzieję, że będzie nam dane ten kraj jeszcze nie raz i nie dwa odwiedzić. Po powrocie natychmiast znów wpadłam w wir pracy, był taki czas, że miałam po kilka sesji w jeden weekend przez dwa tygodnie z rzędu.
Listopad przeleciał mi właściwie w mgnieniu oka. Domykałam październikowe współprace, ogarniałam na wielu polach temat święta (a było co robić)… ALE! znalazłam również małą chwilkę na kolejny tatuaż 😉 To już szósty w mojej kolekcji, ale pierwszy „zacny” 😉 Mam tu na myśli oczywiście jego wielkość, a nie wykonanie 😉 W myśl zasady: „Nic się nie zdarza, jeśli nie jest wpierw marzeniem” po wielu latach czajenia się jak czajnik, postanowiłam swoje marzenie spełnić. Oto stałam się w końcu właścicielką RĘKAWA (dopiero po jednej sesji), który kończony będzie jeszcze w lutym. Zdjęcie tatuażu możesz zobaczyć na moim instagramie. Coraz mocniej w tym czasie zaczęłam dociskać też mój profil na TikToku (któremu notabene wczoraj wybiło 10 tysięcy obserwacji!) i… zupełnie nie wiem gdzie zniknął ten miesiąc.
Przypominam, że jestem na Instagramie! @blondpanidomu – zachęcam do obserwacji
Nowy rok, stara ja?
Grudzień to już w ogóle było istne szaleństwo i jednocześnie im bliżej świąt, tym czas ilość bodźców zaczęła mnie przytłaczać. Za dużo było tego wszystkiego, ale nie były to rzeczy, które można było odpuścić.
Oczywiście pracowałam do samego końca, jak zawsze i jak zawsze przed świętami dopadła nas choroba. Aleks bardzo ciężko przeszedł grypę, Oliwka na szczęście nie podłapała, ale też była w domu, za to Kuba się zaraził i przechodził gorzej niż źle. Serio, miałam mały szpital w domu. Do tego sama byłam słaba, nie w formie i dosłownie jechałam na oparach. Nie ma to jak pracować z domu, być wykończoną do granic możliwości i jeszcze mieć chore dzieci i chorego męża w domu 😉
A na to wszystko jeszcze SZKOŁA, występy, jasełka, warsztaty i takie takie. W grudniu dorzuciłam sobie jeszcze wyjazd do Bydgoszczy na spotkanie z przyjaciółkami z liceum, warsztaty makijażu i dwie sesje świąteczne. SERIO – było dla mnie tego wszystkiego naprawdę za dużo. No i jeszcze cała organizacja świąt, u nas.
Jedyne, co mnie trzymało przy życiu w ciężkich chwilach to myśl, że od razu po świętach mieliśmy wyjechać z K. na kilka dni we dwoje nad morze 🙂 Dopinałam więc wszystko co tylko się da PRZED, żeby nie musieć nic już robić W TRAKCIE. Ten wyjazd jednak zrekompensował mi wszystkie trudy grudniowej codzienności. Nawet chyba pokuszę się o osobny artykuł ze zdjęciami na ten temat, żeby ulokować gdzieś te magiczne wspomnienia poza moją głową 🙂 – w końcu tak szybko odchodzą 😉
***
I tym sposobem wspólnymi siłami dobrnęłyśmy do końca roku. Sylwestra spędziliśmy go z dziećmi, w gronie przyjaciół, w akompaniamencie własnoręcznie robionego (jak co roku) sushi. W nowy rok za to weszłam już z jakąś taką spokojniejszą głową i myślą, że co jak co, ale dałam radę.
W naprawdę wiele wyposażyła mnie praca na terapii – i do tego tematu będę często wracać, w końcu to była i wciąż jest nieodłączna część mojego życia. Wciąż powtarzam, że terapia to ZŁOTO i że realnie poprawia jakość życia. Jeśli więc czujesz, że to może być coś, czego w obecnym momencie potrzebujesz – spróbuj, a sama się przekonasz… że nie pożałujesz 🙂
Tymczasem mamy już za chwilkę luty, codzienność znów przyspieszyła tempa… Jeśli chcesz być w niej ze mną bardziej, interesuje Cię to co się u mnie/u nas dzieje lub w jakikolwiek sposób jestem Ci bliska czy zwyczajnie chcesz mnie wesprzeć – wpadnij na mój instagram, polub profil, oglądaj stories czy napisz do mnie wiadomość. Taka forma wsparcia jest niesamowicie budująca i sprawia, że zwyczajnie bardziej się CHCE. A ja lubię, kiedy mi się chce 🙂
Zdjęcia: More for Family Fotografia
SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS? BĘDZIE MI BARDZO MIŁO, JEŚLI:
- zostawisz pod nim komentarz,
- polubisz mój fanpage na Facebooku,
- zaobserwujesz mój profil na Instagramie,
- dołączysz do mnie na TikToku.