fbpx
Mental Health

Metamorfoza naszej łazienki

Ten tekst miał powstać 3 lata temu, bo to wtedy podjęłam się tego ogromnego przedsięwzięcia, jakim było planowanie remontu na 8 miesiąc ciąży. Początkowo, miał objąć tylko pokój Aleksa (tę metamorfozę mogłaś obejrzeć tutaj), ale uznałam, że… jak szaleć, to szaleć! A tak serio, to łazienka, toaleta i korytarz po poprzednich właścicielach (i dwóch zalaniach) wołały o pomstę do nieba i kierowała mną świadomość, że teraz albo nigdy! I miałam rację, bo pomimo licznych próśb i zapytań o ten tekst przez kolejne 3 lata nie miałam czasu go zebrać w całość, a co tu dopiero mówić o planowaniu takiego remontu. 😉 W końcu… oto i on! Tylko jedno zastrzeżenie: zdjęcia „przed” są bardzo drastyczne i jeśli nie masz nerwów ze stali, to lepiej nie czytaj dalej. 😉

 

Metamorfoza naszej łazienki

 

Dużym plusem od samego początku był fakt, że łazienka i toaleta były osobnymi (choć niewielkich rozmiarów) pomieszczeniami. W szczególności super sprawdzało nam się to w czasie, kiedy nie mieszkaliśmy sami. I to chyba na tyle plusów. Łazienka była wyłożona zielonymi płytkami na ścianach, pomarańczowymi na podłodze i białą tapetą ala „baranek” na… suficie. To się nazywa fantazja 😉 Ale ale… zobacz sama.

 

 

Nawet nie wiem, jak mam skomentować to, co zobaczyłaś. Na swoją obronę dodam, że „tak już było” kiedy wprowadziłam się do mieszkania mojego męża, a on „tak miał” od samego początku. Nie mieliśmy wówczas zbyt dużych oszczędności, a powiedzmy sobie szczerze – remont łazienki to duży wydatek. Nie chcieliśmy też zbyt wiele inwestować podczas mieszkania z innymi osobami, bo zwyczajnie później byłoby nam żal, gdyby coś się zniszczyło. Mówi się, że dziecko zmienia wiele w życiu swoich rodziców, a ja jestem zdania, że jeszcze nawet zanim się urodzi ma pewną magiczną moc sprawczą. 😉 Ten wewnętrzny głos w głowie (albo pod sercem, nie pamiętam już) powiedział mi, że po prostu musimy tą łazienkę (i toaletę) ogarnąć.

A wiesz jak to jest z remontami… często to reakcja łańcuchowa. Jak już łazienka to i toaleta. Jak i one to i drzwi do nich. No to już wymieńmy wszystkie drzwi w mieszkaniu, żeby były takie same. No ale jak już drzwi to i ściany i sufit w korytarzu (również pokryty tapetą), no to od razu drzwi wyjściowe, no dobra – teraz to już musimy wymienić tam posadzkę (tą po zalaniu). I tak, kawałek po kawałku okazało się, że robimy całkiem pokaźny remont (bo i pokój Aleksa). Oszacowaliśmy, że wystarczy na niego miesiąc, więc uznaliśmy, że jak zaczniemy na miesiąc przed terminem cesarki to wystarczy. Teraz się łapię za głowę na samą myśl. Inni też się łapali, więc pod ich naciskiem (dzięki Bogu!!!) zdecydowaliśmy, że zaczniemy 2 miesiące przed. Wciąż mało, ale pomimo poślizgu (co jest absolutnie normalne przy remontach) – zdążyliśmy.

 

No dobrze, ale co chcieliśmy zmienić?

 

Przede wszystkim skuć te potworne półki zrobione w ścianach. Po pierwsze zabierały miejsce, a po drugie – drzwiczki z przezroczystej plexi uniemożliwiały zachowanie jakiegokolwiek, choć wizualnego porządku. Już na wejściu czułam się przytłoczona ilością rzeczy, które się tam znajdowały. Dzięki temu zabiegowi zyskaliśmy również możliwość zamontowania dłuższej wanny. Dodatkowo, po przeanalizowaniu planu mieszkania okazało się, że pomiędzy ścianami dzielącą łazienkę i salon jest jeszcze extra 15 cm, do których możemy się przebić i jeszcze o tyle powiększyć całą przestrzeń.

Byłabym zapomniała (albo szczerze chciała zapomnieć!!!) – ściana nad wanną. O tyle, o ile rozumiem zamysł wysuwanej suszarki na pranie (choć niedawno w Pytaniu na Śniadanie wyjaśniłam, dlaczego to niezbyt dobry pomysł), to za cholerę nie rozumiem kaloryfera nad wanną z funkcją prysznica. Za każdym razem woda lała się po nim podczas kąpieli, trzeba było uważać, żeby się o niego nie uderzyć, ani nie oparzyć (w okresie grzewczym grzał cały czas – brak możliwości regulacji). I jeszcze ten wąż od pralki elegancko zatknięty za kran (już chyba wiesz, skąd owe dwa zalania?). Jednym słowem MA-SA-KRA!

No dobrze, już dobrze… Dość o tym co było, bo jedyną rzeczą gorszą od tej łazienki był jej remont. Trzy kontenery gruzu, hałas, syf i pył, 1,5 miesiąca bez wanny i toalety… w 8/9 miesiącu ciąży. To była największa głupota, jaką można było popełnić i dosłownie balansowanie na krawędzi. Nie, nie i jeszcze raz nie. Proszę, pomyśl o tym wcześniej. A jeśli jest już za późno to przeczytaj moje wpisy o tym, jak przeżyć remont będąc w ciąży i garść rad, jak być zen w tym czasie. A teraz zobacz, co się w tej naszej łazience zmieniło…

 

 

Co się zmieniło? Dlaczego tak? Czy coś byśmy teraz zrobili inaczej? Sprzedam Ci teraz kilka złotych rad.

 

Aranżacja

 

Przede wszystkim szczerze i od serca polecam wystrój łazienki przeprowadzić niezwłocznie po zakończeniu remontu. My z pewnymi elementami trochę zwlekaliśmy i koniec końców długo czekały aż ich czas nastanie. Lustro zawisło jakieś 2 miesiące później, a lampka nad nim… 3 lata później. Naprawdę nie odczuwałam ich braku, pewnie dlatego, że na co dzień maluję się i czeszę przy toaletce w sypialni. Ta dodatkowa forma oświetlenia w łazience pojawiła się tam tylko i wyłącznie dlatego, że już miałam dość odpowiadania na pytania gości pt. „A na co ten kabel?”.

 

Ach, ten zapas!

 

Kiedy remont łazienki się skończył, mieliśmy jeszcze starą, ładowaną od góry pralkę o szerokości 40 cm. Jednak już wtedy wiedziałam, że za jakiś czas będziemy chcieli wymienić ją na nową, ładowaną od góry, a co za tym idzie – szerszą. Na etapie projektu zostawiłam więc 60 cm na przyszły sprzęt i 10 cm zapasu. Nowa pralko-suszarka weszła, ale na styk. Producent mówi o co najmniej 3 cm z każdej strony, ale gdybym wiedziała jak to będzie w praktyce, zostawiłabym więcej miejsca.

Od razu uprzedzę pytanie pt. „Dlaczego nie przysuniecie pralki bliżej ściany, na równo z umywalką?”. Odpowiadam więc: nie da się. Na całej długości ściany biegną rury, które są zabudowane płytkami, z tyłu pralki znajduje się również wąż odprowadzający wodę i wszystko to uniemożliwia jej dalsze dosunięcie. Na początku bardzo to przeżywałam, ale teraz chyba już przywykłam. I tak wolę taką opcję i suchuteńkie pranie niż poprzednią pralkę 😉 Jeszcze odnośnie zapasów – ja zostawiłam 10 cm pomiędzy szafką i umywalką a pralką. Chciałam mieć płytki położone do końca i by wszystko było symetryczne. Zamiłowanie do symetrii przypłaciłam wodą spływającą w miejsce, w które trudno jest mi w ogóle włożyć rękę. Czyszczenie go jest dość uciążliwe – ale nie niemożliwe.


Poczytaj więcej o pralko-suszarce i rachunkach za prąd.


 

Marzenia vs rzeczywistość

 

Z uwagi na to, że i mi i K. poza długimi, gorącymi kąpielami często zdarza się brać szybkie prysznice, od razu wiedzieliśmy, że nasza wanna musi być również wyposażona w deszczownicę. Żeby uniknąć lania się wody na wszystkie strony zdecydowaliśmy się na szklany parawan nawannowy. Nie kupowaliśmy go wcześniej, żeby nie ryzykować jego zniszczenia podczas kucia, skręcania drzwi, kładzenia posadzki itp. Chcieliśmy zobaczyć efekt finalny w całości i dopiero wtedy się na coś zdecydować.

No i niestety stanęło na tym, że nie będziemy mieć go wcale. Dlaczego? Już Ci tłumaczę. Taki parawan powinien znajdować się po tej stronie, po której jest źródło wody (u nas – po lewej stronie). Gdybyśmy jednak go tam zamontowali, to do naszej wanny nie moglibyśmy w ogóle wejść – z uwagi na szafkę z umywalką po prawej stronie. Montowanie parawanu po prawej stronie byłoby już całkowicie bezsensowne, bo i tak nie spełniałby swojej funkcji. Stanęło więc na tradycyjnym drążku i zasłonie prysznicowej z H&M.

 

Fuga czy silikon?

 

Początkowo, na łączeniu wanny z płytkami i ścianą była położona fuga. Już po kilku kąpielach przekonaliśmy się, że podczas brania kąpieli, wchodzenia i wychodzenia z wanny, rozpierania wody itp. całość konstrukcji ostro pracuje. Już po kilku dniach użytkowania, fuga zaczęła pękać, a z czasem całkiem kruszeć i odpadać. Została położona jeszcze raz, jednak sytuacja się powtórzyła. W końcu postawiliśmy na silikon i choć nie wygląda pięknie to działa. Minus jest tylko taki, że z biegiem czasu nieco żółknie.

Do tego wszystkiego przewiesiliśmy kaloryfer na sąsiednią ścianę. To znaczy, kupiliśmy nowy, znacznie bardziej nowoczesny. Byłby o połowę mniejszy, ale nasza spółdzielnia ma swoje własne restrykcje w związku z możliwością ewentualnego niedocieplenia bloku, więc jest jak jest. Umywalka i meble łazienkowe pochodzą z Ikea i co do nich nie mam żadnych zastrzeżeń. Nie widać na nich brudu i zacieków i cały czas prezentują się tak samo dobrze, jak wcześniej.

 

Toaleta

 

Na koniec zostawiam Ci jeszcze naszą toaletę – może nie była aż tak potworna jak łazienka, ale już wyjaśniłam Ci, dlaczego nie mogliśmy zostawić jej w spokoju 😉 Trochę zachodu mieliśmy ze znalezieniem oferty nie bijącej po kieszeni na szafkę nad toaletą. Nie mogłam uwierzyć, że koszt zrobienia takiego maleństwa pod zabudowę oscylował w granicach 1000-2000 zł! Ostatecznie udało mi się znaleźć fajnego stolarza, który zrobił ją za 800 zł. Znów wyprzedzę Twoją myśl – ta szafka to nie był mój wymysł. Na tej wysokości znajduje się kilka ciągów poziomych rur i liczniki wody. W związku z tym MUSIELIŚMY to jakoś ukryć, ale jednocześnie w razie potrzeby umożliwić szybki dostęp. Dodatkowo zyskaliśmy extra miejsce do przechowywania artykułów chemicznych i papieru toaletowego. Płytki w toalecie są te same, co w łazience – to kolekcja Amarena.

 

 

Jak Ci się podoba metamorfoza naszej łazienki? Trafia do Ciebie taki prosty i praktyczny styl? A może wolisz inne wnętrza? Jak wygląda Twoja łazienka? A może przymierzasz się do remontu w ciąży? Będę wdzięczna, jeśli podzielisz się swoimi odczuciami w komentarzu poniżej 🙂

 


SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS? BĘDZIE MI BARDZO MIŁO, JEŚLI:
  • zostawisz pod nim komentarz
  • polubisz mój fanpage na Facebooku, tak, żeby być na bieżąco z nowościami
  • zaobserwujesz mój profil na Instagramie