Dzień, w którym urodził się nasz syn
poród2
2 lipca, czwartek
O godzinie 8 rano stawiliśmy się wraz z K. na IP Polnej. Musiałam być na czczo z uwagi na planowane badania krwi, więc miałam ze sobą poza dwiema torbami reklamówkę z wałówką na później 😉 Na samym przyjęciu poszło bardzo sprawnie, szybka biurokracja, pożegnanie z K., przebranie się w piżamkę i kapcie i dalej idę już sama.
Oczekiwanie na zabranie na oddział, do Kliniki Ginekologii Operacyjnej, mała godzinka. Myślałam, że tam to już pójdzie jak z górki i szybko dostanę pokój. Nic bardziej mylnego. Czekały mnie jeszcze 3 przyjemne godziny w poczekalni, nie ukrywam, że lekko depresyjne, bo na tym oddziale było więcej kobiet chorujących na nowotwory niż ciężarnych. Ciężarną poza mną naliczyłam aż jedną, jednak nie trafiłyśmy do tego samego pokoju. Długie siedzenie na głodniaka w poczekalni, w końcu zostałam wywołana, jeszcze więcej biurokracji, wyniki badań, historia ciąży, powrót do poczekalni. Pobranie krwi do badań, założenie wenflonu, ktg i w końcu mogę coś zjeść. Na pierwszy ogień poszła bułka i 3 kiwi pokrojone w kosteczkę 🙂 Dalej poczekalnia, badanie USG i dopochwowe przez lekarkę, kolejne pytania i w końcu ok. 12 trafiłam do pokoju. Niestety nie do wymarzonej jedyneczki (już jakiś czas temu pisałam, że na Polnej nie ma takich), ale trójeczki 😉 Wraz z panią w średnim wieku do wycinania torbiela i starszą panią z nowotworem, tak więc dzień przed porodem nie nastrajał pozytywnie. Zleciał jednak szybko, w międzyczasie kilka razy podłączano mi ktg, miałam spotkanie z miłą panią anestezjolog, która bardzo wyczerpująco odpowiadała na wszystkie moje pytania, zapamiętałam jej szczery uśmiech.
Po południu odwiedził mnie K., ja popijałam herbatkę laktacyjną i obżerałam się bez opamiętania mając świadomość, że wiele godzin upłynie zanim znowu będę mogła coś zjeść. Wieczorem kąpiel i sen, okazało się, że jestem zaplanowana do cięcia jako pierwsza, już na 7 rano. Byłam bardzo zadowolona, że nie będę siedzieć cały dzień jak na szpilkach, a co za tym idzie będzie mniej stresu, rach-ciach i po bólu 😉
3 lipca, piątek
Budzik zadzwonił o 5, prysznic i przebranie się w niebieską papierową koszulę. Spakowana, kroplówka z antybiotykiem o 6, ostatnie ktg, o 6.40 przyjechał K., kiedy już byłam na łóżku na korytarzu wieziona na salę operacyjną.
dzień222
Wszystko działo się bardzo szybko, przewijało się wielu lekarzy, położnych, pielęgniarek, cała masa ludzi. W końcu jestem na sali, siedzę, pamiętam, że naokoło mnie naliczyłam 10 osób. Jeszcze byłam spokojna, choć w głowie miałam, że chcę stamtąd uciec, może dlatego, że nikt się do mnie nie odzywał. Dwóch lekarzy stało i patrzyło się na mnie, ale nie odezwali się ani słowem. Nikogo nie kojarzyłam, aż w końcu zobaczyłam tą miłą panią anestezjolog z poprzedniego dnia i poczułam falę ulgi, poczułam, że nie jestem tam całkiem sama. Ukłucia ze znieczuleniem w kręgosłup praktycznie nie poczułam, jedynie uczucie rozpierania, ale tylko przez chwilę. Później stwierdziłam, że bardziej bolało mnie założenie wenflonu dzień wcześniej. Kazano mi się położyć, po chwili zaczęłam czuć mrowienie w stopach, znieczulenie rozchodziło się coraz wyżej. Po mojej prawej stronie siedziała pani anestezjolog, uśmiechała się i rozmawiała ze mną. Mówię jej, że cały czas mam czucie. Słyszę skierowane do niej słowa lekarza „Pani Doktor, możemy zaczynać?”. Wtedy spanikowałam, mówię do niej, że nie, że mam czucie i już mam łzy w oczach. Ostatnie co pamiętam, to, że powiedziała „Nie. Przecież widzi Pan Doktor jak pacjentka reaguje.”, ja już cała zalana łzami. Od tego momentu pamiętam wszystko jak przez mgłę. Pamiętam, że wstrzyknęli mi coś do wenflonu, że spytałam co to i usłyszałam, że znieczulenie. Potem maska na twarz z tlenem i coraz większa mgła. Czułam cały czas dotyk i szarpanie brzucha, ale nie bolało. Cały czas miałam skierowaną głowę na prawą stronę i obserwowałam zegar na ścianie, ale nie widziałam wskazówek. Kompletnie nie wiedziałam co się ze mną dzieje, pamiętam jak przez mgłę, że CHYBA urodziłam, że CHYBA pokazali mi przez sekundę A, że CHYBA płakał. Straciłam całkowicie rachubę czasu, mogło minąć kilka minut, aż w końcu odważyłam się spytać anestezjolog „Czy on się urodził?”, otrzymałam odpowiedź „Tak, nie słyszy Pani jak płacze? :)”
Aleks przyszedł na świat 3 lipca 2015 roku o godzinie 7:19, otrzymał 10 punktów w skali Apgar, ważąc 3400 g i mierząc 55 cm.
Naprawdę przez bardzo długą chwilę nie wiedziałam, że trwa cięcie, że wyjęli A. ze mnie, że się urodził i teraz z perspektywy czasu jestem zła, że nie mogłam w pełni świadomie brać udziału w przyjściu na świat mojego dziecka. Że nikt się mnie nie spytał, czy życzę sobie otrzymać jakieś otumaniacze. Że stwierdzili, że pacjentka panikuje, więc trzeba coś z nią zrobić, nieważne, że bez jej aprobaty. Tak naprawdę zaczęłam odzyskiwać świadomość dopiero po przewiezieniu na salę wybudzeń, ok. 7:40. Pamiętam, że zapytałam położną, kiedy zobaczę mojego synka, Po chwili pojawił się K z małym w „kuwecie” 🙂 Nagle ogarnęła mnie ogromna radość, szczęście i ulga. Położna położyła małego na mnie i już nic mogłoby nie istnieć.
DZIEŃ3333
dzień666
Spędziliśmy tak we trójkę 7 godzin, gdzie monitorowano mi tętno i funkcje życiowe.
O 15 przewieziono mnie na oddział ginekologiczno-położniczy, do 4-osobowej sali, małego razem ze mną, K. siedział z nami do ok. 17-tej, po czym poszłam spać. O 20 byłam pionizowana, wzięłam prysznic, naprawdę czułam się bardzo dobrze i nie musiałam już przyjmować żadnych leków przeciwbólowych. Ze szpitala zostaliśmy wypisani w 4 dobie, w poniedziałek, 6 lipca.
Pobyt wspominam bardzo dobrze, położne były pomocne, a współlokatorki bardzo w porządku. A, od samego początku był karmiony wyłącznie piersią co uważam za mój osobisty sukces i tak jest po dziś dzień.
Jutro miną 3 tygodnie odkąd jest z nami, a my wciąż nie możemy w to uwierzyć 🙂 Moglibyśmy cały czas się w niego wpatrywać, obserwować jego słodkie minki i wyczekiwać co zrobi za chwilę. To prawda, że kiedy rodzi się dziecko ogromna miłość spada na nas jak grom z jasnego nieba i już nie pamiętamy jak to było żyć bez niego.
W końcu jesteśmy w komplecie… 🙂