Samolotem z niemowlakiem
Jak wiecie z fanpage’a w ubiegły weekend lecieliśmy w trójkę WizzAir’em do Wielkiej Brytanii. W swoją pierwszą wielką (choć krótką) podróż samolotem nasz synek leciał jeszcze jako 6-miesięczny bąbelek.
Opowiem Wam na co warto zwrócić uwagę, jak przebiega cała „procedura” i co zabrać ze sobą.
Od początku:
Godzina lotu – Warto przemyśleć tę kwestię dokładnie. U nas wylot był o 6:20, co wiązało się z pobudką o 3 (!!!), wyjazdem z domu o 4:30, odstawieniem auta na parking, by rzutem na taśmę być na lotnisku o 5. Zdaliśmy bagaż rejestrowany, pani zapytała, czy chcemy oddać wózek od razu, czy przed wejściem do samolotu. Wygodniej było nam skorzystać z drugiej opcji, bo w przeciwnym razie Aleks musiałby być przez cały czas na rękach (lub w chuście).
Kontrola bezpieczeństwa – Wózek trzeba było opróżnić do zera i również wyłożyć na taśmę przed przejściem przez bramki. Było to nie lada wyzwanie i chyba bym nie podołała lecieć sama (K wkładał stelaż i siedzisko na taśmę, ja trzymałam Aleksa na rękach). Dziwna sytuacja: zapiszczały mi buty, K już przeszedł, więc Aleks musiał zostać u pana na rękach, a ja przejść sama. Na szczęście naszemu synkowi wszystkie nowości bardzo się podobały. Nie braliśmy dla niego żadnych płynów (karmiony piersią), ale za to dla siebie 2 smoothie bananowe, o których zapomnieliśmy na śmierć. K zagrał Va Banque i powiedział, że to dla syna i… przeszło. 😉
Wejście do samolotu – Jak dla mnie na Ławicy organizacja kuleje. Do lotu było jeszcze przeszło pół godziny, ale już ruszyło sprawdzanie biletów. Pamiętajcie, że lecąc WizzAir’em ze względu na to, że leci z wami niemowlę macie z automatu (bez wykupywania dodatkowej opcji) pierwszeństwo wejścia na pokład… czyli stajecie w krótszej kolejce. 😉 Niestety u nas wraz z przejściem przez kolejkę otworzyły się drzwi do wejścia do samolotu i przeszły zarówno osoby „z pierwszeństwem” jak i cała reszta… my weszliśmy jako ostatni, bo byłam w trakcie wiązania Aleksa w chustę, ubierania go w czapkę, szalik, buciki itp. No trudno, nie powinno tak być. W czasie gdy ja wchodziłam z Aleksem po schodach do samolotu, K oddawał wózek. Z perspektywy lepiej by było oddać wózek wcześniej, a Aleksa od początku mieć w chuście.
Lot. Zgiełk lotniska i podekscytowanie nowościami nie pozwoliło mu jednak zasnąć nawet na chwilę i padł dopiero w samolocie, kiedy to podczas startu przystawiłam go do piersi. Niemowlę ma status „infant” i nie ma swojego miejsca, cały czas musicie je trzymać na swoich kolanach, a jego pas jest przypięty do waszego pasa.
Miałam wątpliwości czy podczas startu i lądowania da się malucha mieć jednocześnie przypiętego i karmić i już wiem, że DA SIĘ. Bez żadnego problemu 🙂 Dzieci są bardzo wrażliwe na zmiany ciśnienia i mocno odczuwają zatykanie się uszu. By tego uniknąć, muszą przełykać. Dlatego bardzo ważne jest, by podać pierś lub coś do picia 🙂 Aleks nie skrzywił się ani razu bo 2/3 lotu przespał. Na każdym lotnisku jest inaczej i wózek nie czekał na nas przed wyjściem z samolotu, a dopiero na taśmie razem z bagażami. Dobrze, że miałam Aleksa w chuście, bo mieliśmy HEKTAR do przejścia i odprawę paszportową do zaliczenia, a bez wózka i chusty byłoby to bardzo trudne.
Hotel. Dla dwójki całkiem fajny. Dla rodziny z dzieckiem mogłoby być lepiej. Zatrzymaliśmy się w hotelu Stockwood w Luton. Plusy to położenie (ścisłe centrum), kameralnie (osobne wejście), czysto i przyjemnie, mogliśmy zostawić bagaże wcześniej i odebrać później. Najlepsze jednak było przeogromne łóżko 2x2m… Spaliśmy w nim w trójkę 😀
Minus, ogromny minus to SCHODY. Jak się ma malucha w wózku to tragedia. Najpierw sporo schodów do wejścia do hotelu i później wąskie, wysokie i strome schody do pokoju na piętrze. A no i śniadanie było kiepskie. Nie mówię tego przez wzgląd na moją dietę (bezmleczną, bezjajeczną, bez kakao, czekolady, orzechów, miodu, cytrusów, pomidorów…), ale było totalnie beznadziejne. Na szczęście obiad, który zjedliśmy w fajnej knajpce (polskiej) The Gospoda i karkówka z grilla była MEGA. 😀
i
Powrót. Z powrotem było zupełnie inaczej. Do samolotu weszliśmy jako pierwsi, to duży plus… mogliśmy się swobodnie rozlokować 🙂 Wózek również zdaliśmy przed wejściem.
Lot był w połowie przez Aleksa przespany, a w połowie… przesrany 😀 Dosłownie 😀 Jak wiecie nasz bąbelek od stycznia ma rozszerzaną dietę, więc jego kupki już nie pachną tak pięknie jak wcześniej 😉 Miałam tą przyjemność przewinąć go w samolocie o yeaaahhh… 😛 I trwało to dłużej niż chwilę… choć miałam ochotę włożyć go całego pod kran, bo nie wiedziałam za co się złapać. Ale dałam radę 😀 Na Ławicy było inaczej niż na London Luton bo wózek czekał na nas przed samolotem i mogliśmy Aleksa od razu do niego włożyć. Choć też nie do końca to przemyśleli, bo później mieliśmy sporo schodów do pokonania z Aleksem w środku i K się trochę nadźwigał. Sama chyba bym się położyła na tych schodach z płaczu. Dodam, że nasz wózek waży 17 kg…
No dobra, to teraz co warto zabrać ze sobą do bagażu podręcznego:
- dokumenty, karty podkładowe
- nosidło lub chusta – bardzo ważny punkt. Zdecydowanie lepsze nosidło ze względu na szybszy „montaż”, ale Aleks nie siedzi sam, więc my się zaopatrzyliśmy w chustę.
- termos – Aleksowi niepotrzebny, ale fajnie sobie zrobić kawę czy herbatę i zabrać ją ze sobą 😉
- cienki kocyk do przykrycia w samolocie
- pieluchy tetrowe
- śliniak
- pampersy
- akcesoria do przewijania: podkład, chusteczki nawilżane, pachnące woreczki
- ciuszki na przebranie
- zabawki, gryzaki
I to w sumie tyle. Warto ograniczać zawartość bagażu podręcznego do minimum, żeby nie wchodzić o samolotu obładowanym jak wielbłąd, bo po prostu będzie wam trudniej.
Ogólnie cały wyjazd na plus. Ustaliliśmy jednak, że mimo wszystko weekend to za krótko, za duży hardcore. Aleks był przeszczęśliwy bo 100% czasu byliśmy w trójkę, a on tylko, spał, jadł i był zaaferowany… ale my byliśmy wykończeni. Na przyszłość absolutne minimum to 2-3 noce.