fbpx
Family

Oliwka miała test na koronawirusa!

Trochę chwytliwy tytuł, wiem, ale wierz mi, że nie ma nic wspólnego z clickbaitem… Może zauważyłaś, że w ostatnim tygodniu było mnie bardzo mało w social mediach. Nie bez szczególnego powodu – Oliwka trafiła do szpitala. Nie dość, że aktualnie mamy światową pandemię, z dnia na dzień w Polsce przyrasta zarówno ilość zarażonych, jak i zgonów, to jeszcze nam przyszło pchać się w najmniej bezpieczne miejsce.

i

No ale jak to wszystko się zaczęło?

i

W nocy ze środy na czwartek (25/26.03) u Oliwki pojawiła się gorączka, bez żadnych innych niepokojących objawów. W związku z tym, że utrzymywała się przez całą środę skorzystaliśmy z teleporady lekarza pediatry (o teleporadach lekarskich możesz przeczytać osobny wpis TUTAJ), która to zdecydowała jednak, że stan Oli jest na tyle niepokojący, że chciałaby ją zbadać osobiście.

Na wizycie stwierdziła anginę ropną, przepisała antybiotyk i spokojnie wróciliśmy do domu. Oliwka dostała jedną dawkę antybiotyku i poszła spać. Mimo to, kolejnego dnia wciąż gorączkowała (dość wysoko, pod 40 stopni) – zdecydowałam się więc na ponowne skorzystanie z teleporady. Pani doktor zmieniła Oli antybiotyk na inny, mocniejszy i zaleciła kontakt, gdyby objawy nie ustąpiły przez kolejne 3 dni.

Około godziny 22, podczas snu Oliwka dostała drgawek gorączkowych. Widziałam coś takiego pierwszy raz w życiu i szczerze mnie to przeraziło. Drgawki (nie mylić z dreszczami) trwały dość długo, bo około 10 minut, dlatego też postanowiłam skontaktować się z neurolog Oliwki. Pani doktor oddzwoniła do mnie pomimo późnej pory i w związku z faktem, iż był to pierwszy taki epizod u Oli (oraz jej wiekiem) poleciła nam udać się na izbę przyjęć szpitala, w którym pracuje.

i

i

Podejrzenie zakażeniem

i

Wiedziałam, czułam, że nie wrócimy szybko do domu, dlatego spakowałam najważniejsze rzeczy i wszyscy pojechaliśmy do szpitala. Szpital dziecięcy, do którego się udaliśmy został podzielony – na oddział zakaźny dla podejrzanych zakażeniem koronawirusem (SARS-CoV-2) oraz pozostałe oddziały dla pacjentów w stanie nagłego zagrożenia zdrowia i życia.

Początkowo sądziłam, że Oliwka zostanie przyjęta na ten drugi (dla nie-podejrzanych) i nawet nie przyszło mi do głowy, że mogłoby być inaczej.

W końcu miała potwierdzoną anginę ropną, której jedynym objawem zewnętrznym była wysoka gorączka. Wyobraź więc sobie moje ogromne zaskoczenie, kiedy zadecydowano o jej przyjęciu na oddział zakaźny. Musieliśmy poczekać dłuższy czas na zewnątrz szpitala, tak by personel mógł się odpowiednio przygotować do przyjęcia Oli. W końcu poproszono nas do środka i dosłownie w kilka sekund umieszczono w izolatce.

Oliwkę zbadał lekarz dyżurny i potwierdził anginę z ropnymi nalotami. Następnie weszły do nas dwie panie pielęgniarki, ubrane w kombinezony i całkowicie zabezpieczone (twarz, ręce, głowa). Spędziły z nami godzinę. Tyle trwało założenie wenflonu, pobranie kilku probówek krwi, posiewu, wymazu z gardła i nosa. Wtedy też dowiedziałam się, że Oliwka z uwagi na wysoką gorączkę będzie traktowana jak potencjalnie zakażona koronawirusem i zostanie u niej wykonany test na jego obecność.

i

i

Następnie podłączono jej kroplówkę z antybiotykiem i pokazano mi, jak ją później odłączyć.

Zostawiono leki przeciwbólowe, wlewkę doodbytniczą (w razie kolejnego wystąpienia drgawek), kilka posiłków na wieczór i rano i… trochę pozostawiono samą sobie. Z uwagi na wysokie ryzyko zakażenia oraz konieczność każdorazowego założenia nowego zestawu ochronnego, wizyty personelu ograniczono do niezbędnego minimum. Z jednej strony mnie to cieszyło (rzadszy kontakt to mniejsze zagrożenie dla nas), ale z drugiej potwornie stresowało (co, jeśli coś zacznie się dziać i będziemy potrzebować pomocy właśnie TERAZ?).

Na oddziale zakaźnym wspólnie spędziłyśmy dokładnie 3,5 dnia. Zbadanie krwi Oliwki i opracowanie wyniku testu na obecność koronawirusa zajęło laboratorium przy poznańskim sanepidzie ponad dwie doby. Oliwka została przyjęta w piątek późnym wieczorem, a wynik nadszedł dopiero w poniedziałek około godziny 9:00.

Pomimo, iż początkowo byłam załamana, że znajdujemy się właśnie na tym oddziale, w samym sercu walki z koronawirusem – będąc jednocześnie całkowicie pewną, że Oliwka go nie ma – później uznałam, że było to zdecydowanie najbardziej bezpieczne dla nas miejsce. Po godzinie 9:00 zmieniło się wiele.

Lekarze i pozostały personel wchodzili do nas już często, „na legalu”. Oni się czuli bezpiecznie, ja niekoniecznie.

Szybko podjęto decyzję o dalszej diagnostyce Oliwki – wykonania tomografii komputerowej głowy w znieczuleniu ogólnym oraz następnie nakłucia lędźwiowego. Choć przeżyłam już to ponad 2 lata temu z Aleksem, na tym samym oddziale, to jakoś wcale nie było mi łatwiej. Obydwie procedury medyczne wiążą się z ryzykiem, a w związku z panującą sytuacją epidemiologiczną nie mogłam być z Oliwką w trakcie pierwszej z nich (ale drugiej już tak).

i

i

Skąd w ogóle decyzja o takich badaniach?

i

Nie było pewności, czy drgawki nie miały podłoża neurologicznego. Poza tym dwóch lekarzy w niezależnych badaniach nie było pewnych co do wystąpienia objawów oponowych u Oli (m.in. sztywności karku). W tomografii komputerowej głowy nie uwidoczniono jednak odchyleń od normy, uzyskano również prawidłowy wynik badania ogólnego płynu mózgowo-rdzeniowego (pobranego poprzez nakłucie lędźwiowe).

Z uwagi na to, że Oliwka uzyskała negatywny wynik badań w kierunku koronawirusa (SARS-CoV-2), a także wirusa RSV i grypy typu A i B zadecydowano o jej przeniesieniu na oddział… nefrologii dziecięcej 😉

Tak, dobrze czytasz. Ponieważ oddział zakaźny jeszcze do niedawna był oddziałem neurologiczno-zakaźnym i w normalnych warunkach nikt by Oliwki nie przenosił, to obecnie, jako, że został przekształcony na zakaźny stricte pod osoby podejrzane lub zarażone koronawirusem (a Oliwka miała potwierdzony wynik negatywny) nie mogłyśmy dalej tam przebywać.

Co dość istotne dla tej historii – lekarz prowadzący ocenił stan Oliwki w czwartej dobie na dobry i obiecał mi wypis kolejnego dnia po 5 dawce dożylnego antybiotyku. Inne zdanie miał jednak lekarz na kolejnym oddziale… Nie chciałabym jednak w dzisiejszym wpisie zagłębiać się w warunki panujące i różniące obydwa oddziały ani hospitalizacji dziecka w odniesieniu do pobytu rodzica w szpitalu, bo czytałabyś ten tekst do jutra 🙂

Wierzę jednak, że warto bym się również takim swoim doświadczeniem podzieliła i planuję to zrobić – ale w odrębnym wpisie, tak by nie mieszać tego co TAK NAPRAWDĘ jest ważne, czyli aspektów zdrowotnych z kwestiami drugorzędnymi czy moimi osobistymi emocjami, które podczas tego pobytu dosłownie balansowały na krawędzi.


TUTAJ >> możesz przeczytać wpis „Hospitalizacja dziecka a pobyt rodzica w szpitalu”


i

i

Kolejny oddział na drodze do wyleczenia

i

Oczywiście na nowym oddziale nie byłyśmy już same. Na naszej sali leżał 3-miesięczny chłopczyk z zapaleniem płuc, a w boksach obok (dzieliły nas od siebie szklane szyby przez które było absolutnie WSZYSTKO widać) dzieci z wirusem RSV czy grypy.

Lekarze nosili już tylko zwykłe maseczki, nie widziałam niestety nikogo nawet w rękawiczkach. Rozumiesz więc pewnie, że chciałam wyrywać stamtąd czym prędzej – tym bardziej, że miałam to obiecane 😉 Obietnica obietnicą, a życie życiem. Może i dobrze, że ostatecznie zostałyśmy na oddziale (choć mocno rozważałam wyjście na własne żądanie), bo wykonano Oliwce badanie EKG… Po co, spytasz?

Ja też nie bardzo rozumiem jak od anginy z gorączką przeszłyśmy przez koronawirusa, tomograf w narkozie (!) i punkcję do oddziału nefrologicznego i EKG. Niestety jednak w zapisie EKG stwierdzono nieprawidłość, która szybko doprowadziła Oliwkę do echa serca (badania echokardiograficznego). Tam okazało się, że pojawiło się u niej zapalenie osierdzia w związku z płynem w worku osierdziowym.

Tyle co ja przez cały pobyt się naczytałam, to głowa mała. Stresu miałam tyle, że do teraz jeszcze ze mnie schodzi… Żyłam w jakimś takim transie, zawieszeniu, śpiąc codziennie po 3-5h (mam potwierdzenie dzięki opasce smartband) w większości na podłodze… (tylko dwie noce spałam na fotelu od WOŚP). Ostatecznie wyszłyśmy ze szpitala, przedwczoraj.

i

i

Czy to już koniec tej historii?

i

Nie chciałam się tym dzielić na bieżąco, więc nie mogłaś dopatrzeć się żadnej z tych informacji w moich social mediach.

Bałam się o zdrowie i życie mojej córki, wróciły do mnie wszystkie te myśli i wspomnienia z naszego pierwszego pobytu w szpitalu, kiedy to miała mieć wykonaną transfuzję wymienną krwi i naprawdę myślałam, że ją stracimy.

Nie potrzebowałam pocieszania, 1000 doradców i setek wiadomości, na które i tak nie miałabym czasu i sił, by odpisywać. Wystarczyło mi kilka najbliższych osób, które były ze wszystkim na bieżąco i służyły ogromnym wsparciem.

To jednak jeszcze nie koniec. Pomimo tygodniowego pobytu w szpitalu, włączenia antybiotyku III generacji, niesteroidowych leków przeciwzapalnych, u Oli co jakiś czas nawraca stan gorączkowy. Wszystko wskazuje na to, że to jednak nie była angina, ale mononukleoza. Powoli zaczyna to układać się w jedną całość.

i

Postawienie diagnozy

i

Mononukleoza zakaźna to choroba, którą wywołuje wirus EBV. Zwykle zaczyna się wysoką goraczką i anginą oraz powiększeniem węzłów chłonnych szyi (u Oli niepewne objawy oponowe). Gorączka utrzymuje się 10-14 dni i tylko nieznacznie obniża się po lekach przeciwgorączkowych (zgadza się). Dość częstym objawem jest nieżyt nosa, co raczej nie pojawia się przy anginie (zgadza się) oraz obrzęk powiek górnych (zgadza się).

Co bardzo ciekawe, okres wylęgania mononukleozy zakaźnej jest dość długi i wynosi 30-50 dni co również się zgadza, bo Oliwka na 16 dni przed trafieniem do szpitala przebywała wraz z nami w domu (po tym, jak zamknięto nam placówki). Leczenie jest tylko objawowe, łagodzące objawy choroby. Czasami są wskazania do podania antybiotyku, gdy wystąpią powikłania bakteryjne jak u Oli – w postaci zapalenia gardła i migdałków.

Powikłania mononukleozy to między innymi: utrudnienie oddychania spowodowane znacznym powiększeniem migdałków, niedrożność przewodów nosowych i powiększenie węzłów chłonnych. Pacjent jest zmęczony, senny, apatyczny, gorączka często nawraca i jest trudna do zbicia. Zdarza się, że choroba powoduje zapalenie osierdzia, czyli błony otaczającej serce (wszystko się zgadza).

Na szczęście mononukleoza jest chorobą o charakterze samoograniczającym się. Jej objawy ustępują po około 2-3 miesiącach, a po przechorowaniu zyskuje się trwałą odporność na całe życie. Oliwka miała powtórzone badanie echo serca po dwóch dniach (w dniu wypisu) i okazało się, że tym razem już nie wykazano obecności płynu w worku osierdziowym. Kamień z serca, aż się popłakałam z tych wszystkich emocji.

i

i

Finał, czy jeszcze nie?

i

Mimo to, co jakiś czas nawraca jej gorączka (max. do 38,7) i choć lekarz mówił, że może to jeszcze trochę potrwać, a przez najbliższy tydzień mamy jej podawać leki przeciwgorączkowe i przeciwzapalne (trzy razy dziennie w stałych odstępach czasu) to jednak ta mononukleoza nie została ostatecznie potwierdzona (w dniu wypisu lekarz już nie chciał jej robić tych badań – bo tak jak wspomniałam wcześniej tę chorobę leczy się tylko objawowo) i to nie daje mi spokoju. Podczas wczorajszej teleporady pani doktor zleciła jednak komplet badań w tym kierunku i dziś jedziemy na pobranie krwi.

No i na tym pewien etap tej historii się skończył. Jestem przeszczęśliwa, że Oliwka czuje się lepiej, zdrowieje i że mimo przygód i niezbyt sprzyjającej sytuacji epidemiologicznej w naszym kraju – została kompleksowo przebadana.

Nie umiałabym jednak przemilczeć tego tematu tutaj i przejść z nim do porządku dziennego, stąd też dzisiejszy wpis na blogu. Kolejne przykre, ale wciąż pewne doświadczenie do koszyka dla nas i kolejna wiara w lepsze jutro. Tymczasem idę spać i wciąż mam nadzieję, że zaraz obudzę się z tego chorego snu, w którym wszyscy żyjemy…

i


SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS? BĘDZIE MI BARDZO MIŁO, JEŚLI:
  • zostawisz pod nim komentarz
  • polubisz mój fanpage na Facebooku
  • zaobserwujesz mój profil na Instagramie.