Moje tu i teraz: październik 2019
Właśnie minął kolejny miesiąc, kolejny raz tak samo szybko! Działo się w nim u mnie naprawdę wiele blogowo i zawodowo. Obie te sfery przenikają się już tak bardzo, że właściwie stały się jednością. Coraz bardziej postrzegam prowadzenie bloga jako pracę i choć szczerze mnie to cieszy, to poczucie zbliżającego się nieuchronnie końca urlopu macierzyńskiego zaczyna dość mocno stresować. Co takiego działo się u mnie w październiku? Zapraszam na dzisiejszy tekst 🙂
Październik: Dużo pracy i dużo szczęścia
CZUJĘ SIĘ… chora.
W miniony weekend dopadło mnie silne przeziębienie obejmujące zapalenie zatok. Choć odzywa się u mnie dość często, to ostatni raz miałam je w ciąży z Oliwką (a więc oszczędzało mnie całkiem długo). Myślę, że to właśnie sprawka zwolnienia tempa po październiku. Był to bardzo intensywny miesiąc… Dużo pracowałam, zrobiłam więcej sesji zdjęciowych niż kiedykolwiek wcześniej, a dodatkowo prowadziłam własne projekty. Kiedyś więc musiała przyjść pora na to, by to zmęczenie odchorować 😉
W związku z tym, choć początkowo odpuściłam pisanie tego tekstu (w końcu jestem chora), to i tak usiadłam dziś do komputera. Poza tym, że pisanie jest moją pasją, to chyba też już pewnego rodzaju uzależnieniem. Planowałam go napisać na początku miesiąca (a konkretnie wczoraj), więc choćby się waliło i paliło, to tekst musi być. Wiąże się to też z faktem, że pomysły na wpisy i terminy ich publikacji mam już zaplanowane z pewnym wyprzedzeniem. Już teraz wiem, o czym opowiem Ci w nadchodzących tygodniach i staram się swoje założenia krok po kroku realizować. Kiedy więc jedna rzecz z powodów niezależnych ode mnie (jak na przykład rzeczona choroba) „wypadnie”, to mam świadomość, że lada chwila posypie się cała reszta i nici zostaną z planu 😉
Ta świadomość wierci mi taką dziurę w brzuchu, że nie mogę odpuścić… po prostu nie mogę. I żebyś absolutnie nie myślała, że jakaś ze mnie męczennica! Że chora, że nie mam siły, a i tak siadam i piszę, bo jakiś tam „plan” mi się zawali. Przy dzieciach doskonale wiem, że plan to jedynie jakiś szkic – i że nigdy, przenigdy nie mogę zakładać jego realizacji w całości 😉
O co więc chodzi? O pasję, o chęci. O wyraźny sygnał, że najwidoczniej TO JEST TO. Skoro nawet w przypadku spadku formy, pogorszenia stanu zdrowia i dwójki dzieci obok (Aleks właśnie układa klocki przy moim biurku, a Oliwka wisi na nodze) – ja mimo to odczuwam silne pragnienie, by usiąść do komputera i napisać znacznie więcej niż parę słów.
JESTEM WDZIĘCZNA… za tą możliwość.
Za to, że mam to moje miejsce w sieci, które zawsze na mnie czeka i do którego mogę wrócić ilekroć zechcę. Ostatnio zauważyłam, że każde kolejne „moje tu i teraz” chcąc nie chcąc i tak ciągle zahacza o temat prowadzenia bloga. Jeśli już to o czymś nie świadczy, to ja sama nie wiem co mogłoby bardziej!
Zasiałam sobie w głowie wartościowy cel i pomimo przeciwności losu ja i tak konsekwentnie i wytrwale go realizuję. Wierzę, że jeśli będę tak postępować dalej, to mój cel w końcu stanie się rzeczywistością. Nie tylko się stanie – wręcz nie ma innego wyjścia 🙂 Myślę o nim spokojnie i pozytywnie. Wyobrażam sobie, że już go osiągnęłam. Widzę siebie i to, co będę robić, kiedy już go osiągnę.
Wierzę też, że każdy z nas jest wypadkową swoich własnych myśli i że „o czym myślisz dziś i jutro, to za miesiąc lub rok ukształtuje to i zdeterminuje Twoją rzeczywistość”. W listopadzie przypadną 5 urodziny prowadzenia bloga. Od 5 lat wytrwale trwam w tym miejscu, rozwijam je i polepszam. Tak naprawdę wystarczy, że cofnę się o rok czy dwa lata do tyłu i już będę w stanie zobaczyć ogromną różnicę, jaką tutaj zaprowadziłam. I nie tylko tutaj – w swojej głowie i postępowaniu również.
Już nie umiem przestać myśleć o blogu i nie umiem oddzielić go od mojego życia. Nie przychodzi to z zamknięciem laptopa czy odłożeniem na bok telefonu. Blogowanie wdarło się do mojej codzienności tak bardzo, że czasem nawet nie jestem w stanie wychwycić czym tak naprawdę jest. Wstaję rano i już układam jedzenie na talerzu – pomimo, że jeszcze nie wiem, czy w ogóle będę chciała zrobić zdjęcie, czy wyjdzie fajne, czy światło jest takie jak powinno i czy ja w ogóle mam na to czas… Robię zakupy ubraniowe, gadżetowe, do domu… myśląc o blogu.
Wszystko co robię i w co „wchodzę” rozpatruję w jednej kategorii: „Czy to mi się przyda na blogu?”.
PRACUJĘ NAD... swoim obawami związanymi z prowadzeniem bloga.
Moje podejście do blogowania, podobnie jak sam blog – cały czas ewoluuje. Czuję się już naprawdę bardzo świadoma tego, czym ma on być i w jakim kierunku chcę dalej iść. Dawno temu pojawiło się w mojej głowie marzenie, że chciałabym by prowadzenie bloga było moją pełnoetatową pracą. Już wtedy postanowiłam sobie, że odniesienie sukcesu w tej sferze będzie moim jedynym i nadrzędnym celem.
Od tej pory skupiałam całą swoją uwagę na pracy, tworzeniu i tym jednym marzeniu. Działałam tak, jakby porażka była niemożliwa. Wierzyłam, że moja wytrwałość demonstruje wiarę w to, że może mi się udać. Mimo to, cały czas zdarza mi się myśleć o wszystkim tym, czego się boję.
Niedawno przeglądałam oferty pracy i wiesz co… Nie ma dla mnie pracy idealnej. Wiem, że pewnie ze swoim doświadczeniem w tworzeniu treści, realizacji sesji czy organizacji wydarzeń na pewno bym taką znalazła. W Poznaniu tak naprawdę nie ma bezrobocia – zresztą, nie ograniczam się jedynie do naszego miasta. Mimo to, wciąż mam poczucie, że nie tego chcę. Nie chcę pracować dla kogoś, skoro tak doskonale sobie radzę pracując sama dla siebie i na swoich warunkach. Konsekwentnie dążę do celu, ale do SWOJEGO CELU. Robię wszystko tak, jak sama uważam. Współpracuję tylko z takimi markami, które do mnie pasują. Na tym etapie rozwoju bloga mogę już sobie na to pozwolić i wierz mi – to niesamowita wolność!
Zdarza się jednak, że przechodzą przez moją głowę obawy. Pragnę tego mojego celu z całego serca, chcę dać z siebie absolutnie wszystko i szczerze wierzę w siebie i w to, że sukces tylko na mnie czeka. Wiem, że on już jest mój.
Skąd więc te obawy? Jak sobie z nimi radzić? Jak przestać o nich myśleć? Na te pytania nie znam odpowiedzi.
i
Czas teraźniejszy dokonany
Co udało mi się w tym miesiącu zrobić?
Napisać kilka artykułów:
- Na co zwrócić uwagę wybierając ekspres do kawy do domu? [Recenzja ekspresu De’Longhi po 1,5 roku użytkowania]
- 25 faktów z mojego życia
- Robot sprzątający iRobot Roomba i 7+. Czy warto? [Recenzja]
- Co mnie najbardziej wkurza na urlopie macierzyńskim?
- Dziewczynka w niebieskim? Czyli w co ubieram moją córkę 🙂
- Rainbow Baby
- Zajęcia dla niemowląt w Poznaniu – wszystkie w jednym miejscu!
Sporo, co? Poza tym zrealizowałam kilka sesji zdjęciowych, urządziłam swój biurowy kącik (będzie o tym na blogu całkiem niedługo!!!), udało mi się wrócić do wagi sprzed ciąży z Oliwką (o tym też będzie!) i sfinalizowałam absolutnie cudowne współprace 💪💪💪
CHCIAŁABYM… już tylko osiągnąć swój cel.
Przestać się tak przejmować rzeczami, na które nie mam wpływu. Maksymalnie skupić swoje myślenie jedynie na PO-ZY-TY-WACH! I nigdy nie przestawać w siebie wierzyć 🙂
Ehhhh… dzisiejszy tekst wyszedł mocno blogowy i mocno motywacyjny, co? Ale najwidoczniej taki ten październik dla mnie był, sama prawda! 🙂 A jaki był miniony miesiąc dla Ciebie? Obfitował w więcej pozytywów czy raczej negatywów? Udało Ci się zrealizować swój cel? A może wciąż realizujesz?
Zdjęcia: More for Family Fotografia
SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS? BĘDZIE MI BARDZO MIŁO, JEŚLI:
- zostawisz pod nim komentarz
- polubisz mój fanpage na Facebooku, tak, żeby być na bieżąco z nowościami
- zaobserwujesz mój profil na Instagramie