Mamo, ile miałaś lat, kiedy mnie urodziłaś?
Ciągle porównujemy się do innych, albo innych do siebie samych. Dla mnie punktem odniesienia w tytułowych rozważaniach był wiek mojej mamy, która urodziła mnie (jako drugie dziecko) w wieku 24 lat. Zawsze wydawało mi się to bardzo wcześnie, a te cyferki kojarzyły mi się bardziej z czasem na studia, przyjaciół i raczkowanie w szerokopojętym świecie „kariery”, a nie z rodzeniem i wychowywaniem dzieci. Z tematem najlepszej różnicy wieku między dziećmi już się tutaj mierzyłam, ale nigdy głębiej nie zastanawiałam się nad tym, czy istnieje idealny wiek na dziecko. Aż do dzisiaj.
Pamiętam jak dziś – dzień, kiedy mając 21 lat na karku właśnie skończyłam pracę w jednej z poznańskich restauracji. To było lato, skwar jak nie wiem i ja siedząca na ogródku po pracy. Uwielbiałam tam spędzać wieczory i tą pracę w ogóle. Może z uwagi na niezależność finansową, jaką mi zapewniała? Prawdopodobnie bardziej jednak ze względu na ludzi. Plan na wieczór to był totalny spontan i bezplan. Siedziałam przy stoliku z kolegą i czekaliśmy na resztę ekipy, by coś wspólnie porobić. Miałam chłopaka, z którym niby byłam, ale w sumie jakbym nie była i kawałek przeszłości za sobą. Wciąż jednak przemawiała przeze mnie beztroska. Pamiętam, co sobie wtedy myślałam: że znajomi, którzy mają po 23 lata są tacy… starzy. Jak fajnie, że ja mam ledwo co skończone lat 21 i jeszcze całe życie przed sobą. Nie miałam pojęcia, że raptem cztery lata później zostanę żoną, a pięć – mamą. Że stanę się odpowiedzialna za kogoś jeszcze.
Tamtego dnia nie miałam w głowie myśli o stabilizacji. Owszem, pragnęłam jej, ale na tamtym etapie była dla mnie czymś totalnie nieosiągalnym, więc zwyczajnie odepchnęłam od siebie to pragnienie.
Dzisiaj, właśnie teraz, siadając do tego wpisu sięgnęłam po książkę, do której nie wracałam od lat. Otworzyłam na pierwszej stronie i przeczytałam „Dla najlepszej przyjaciółki z okazji 21 urodzin i wejścia w nowy etap życia „zmian” – wierzę, że na lepsze.” Przypadek? Przyciągnęłam myślami ten temat z przeszłości? Przecież miało być tylko o tym, kiedy warto by o dziecku pomyśleć, by je mieć, a wyszło coś zupełnie innego. Jak zawsze z moimi planami wobec tekstów…
ii
Co wiemy o życiu w tak młodym wieku?
Na całe szczęście to nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Wydaje mi się, że w tamtym czasie miałam już ze sobą całkiem pokaźny bagaż doświadczeń, a mimo to jawię się sobie z wtedy jako dzieciak. W większości przypadków całkiem odpowiedzialny, ale wciąż dzieciak. I te 5 lat później wciąż taka byłam. Decyzja o zajściu w ciążę była podjęta tak naprawdę pod wpływem impulsu. Nie mieliśmy w swoim otoczeniu nikogo, kto miałby dziecko. No, może jedną parę przyjaciół świeżo co w ciąży. Nie wiedzieliśmy, czy sobie poradzimy, tak naprawdę pod jakimkolwiek względem. Nie mieliśmy też pojęcia jak „szybko” się uda. Udało się szybko. 9 miesięcy później urodził się Aleks.
O tym, co się wtedy zmieniło pisałam już nie raz ani nie dwa. Nigdy jednak nie zastanawiałam się nad kwestią mojego wieku. W dniu narodzin mojego synka miałam jeszcze 25 lat, prawie 26. Dużo? Mało? Chyba akurat. Miałam męża, dach nad głową i pracę, kończyłam magisterkę. W czasie zgrało się całkiem okej. W ciąży udało mi się obronić i wyremontować mieszkanie. Ćwiczyłam, pływałam i starałam się być tak możliwie zen podczas remontu, jak to tylko możliwe. Potem byłam całe 14 miesięcy z Aleksem w domu, po czym wróciłam na rynek pracy.
i
Czy to już ten czas?
Myśl o drugim dziecku nie dojrzewała zbyt długo, ale była odsuwana ze względu na to, że chciałam się w obowiązki zawodowe zaangażować bardziej. Wpadłam w pułapkę tego, że „to nie jest właściwy moment”. A jednocześnie w głowie pojawiały się natarczywe myśli przypominające, że przecież nigdy nie chciałam dużej różnicy wieku między dziećmi. I że młodsza też się wcale nie robię. Za dwa miesiące kończę 29 lat. To już chyba całkiem sporo. Moja mama do tej pory zdążyła już urodzić trójkę dzieci.
Niby się mówi, że rozsądniej decydować się na dziecko, kiedy ma się ustabilizowaną sytuację na każdym polu. Najlepiej już być po studiach, mieć męża, dobrą pracę i wystarczająco duże mieszkanie. Co jednak, kiedy jakoś tak nie udaje się mieć tego wszystkiego w jednym czasie? Całkowicie odpuścić macierzyński instynkt? Czekać do po 30-stce, 40-stce? Czekać na przyzwolenie otoczenia? Czekać na wieczne nigdy? A co, jeśli ten moment nigdy nie nadejdzie?
Każda matka powtarza: „Kiedy sama będziesz miała dzieci, to zrozumiesz”. I coś w tym jest. Wcześniej faktycznie nie rozumiałam, jak to jest mieć dziecko. Jak to jest czuć tą momentami wręcz przytłaczającą odpowiedzialność za drugie życie. Tyle skrajnych uczuć jednocześnie. Że miłość może sobie spokojnie współistnieć z mega wkurzeniem. I kiedy, paradoksalnie zaczynasz czuć, że… żaden inny moment na zajście w ciążę nie byłby lepszy. Kiedy uświadamiasz sobie, że ten, który idealnym się z pozoru nie wydawał był… najlepszym z możliwych. I nieważne, ile masz lat, jaki „status” związku i jak dużo oszczędności na koncie. To była bardziej lub mniej świadoma, ale podjęta decyzja. Cała Twoja. Najlepsza na świecie.
i
Podobne tematy zostały poruszone w książce „Dziennik Przetrwania. Zapiski niedoskonałej matki” Małgorzaty Mroczkowskiej. Aż cztery z nich były do wygrania w konkursie na moim Facebook’u. Należało odpowiedzieć na pytanie: „Co pozwala Ci przetrwać podczas ciężkiego dnia z dzieckiem?”. I choć naprawdę wszystkie odpowiedzi chwyciły mnie za serce, to zostały wyłuskane te absolutnie najbardziej cudowne i ujmujące.
Książki otrzymają:
- Ewa Kaczmarek
- Katarzyna Wieczorek
- Izabela Starczewska
- Magdalena Wojtkowiak
Serdecznie Wam Kochane gratuluję i proszę o przesłanie do mnie wiadomości prywatnej na Facebook’u po dalsze instrukcje 🙂
SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS? BĘDZIE MI BARDZO MIŁO, JEŚLI:
- zostawisz pod nim komentarz
- polubisz mój fanpage na Facebooku, tak, żeby być na bieżąco z nowościami
- zaobserwujesz mój profil na Instagramie