fbpx
Lifestyle

Czego nie wiecie o influencerach? [CAŁA PRAWDA]

Co jak co, ale do tego artykułu poczułam prawdziwe natchnienie. Wiele miałam różnego rodzaju przemyśleń w głowie i ot wena spłynęła na mnie nagle, w pewien późny, sobotni wieczór. Często o tej porze załącza mi się tryb: „gaduła” i tego konkretnego dnia tak świetne przemyślenia wypływały z moich ust, że aż szczerze żałowałam, że nikt mnie z boku wtedy nie nagrywał 😉 Niesiona jednak na fali emocji postanowiłam szybko spisać choć główne hasła, tak by móc je spokojnie odtworzyć, przeanalizować i szerzej rozwinąć właśnie przy okazji tego wpisu. Część kwestii, które dziś poruszę może być już Ci znana, niektóre pewnie podejrzewałaś, a co do innych kompletnie nie miałaś pojęcia. Mam jednak nadzieję, że tym tekstem trochę usystematyzuję stan wiedzy wielu osób na temat życia i pracy blogerów/influencerów i tym samym po raz kolejny dołożę swoją cegiełkę w propagowanie świadomości na temat tego zawodu.

No dobrze… to lećmy od razu z tematem. Czego wiele osób nie wie o influencerach?

 

To praca na cały etat

 

A czasem nawet więcej. Budowanie zaangażowanej społeczności i rozwijanie swojego miejsca w sieci często zajmuje lata. To nie jest tak, że wszystko przychodzi znikąd, nagle i w bezbolesny sposób. Praca blogera to w dużej mierze „praca komputerowca” (jak to kiedyś trafnie określiła na stories Malwina z Bakusiowo). To też ogrom pracy od zaplecza, której nie widać na pierwszy rzut oka, a zawiera się w niej absolutnie wszystko.

Przykładowo: czy wiesz, że korespondencja mailowa z marką może sięgać nawet 80 wiadomości?

Kolejny przykład: napisy do stories. Wielu ich nie robi, ja już dość dawno się tego nauczyłam i są u mnie zawsze. Często podaję je też w przystępny sposób – z estetycznym szablonem (opłacona subskrypcja aplikacji) czy uzupełnione znaną muzyczką bez znaku wodnego (stała comiesięczna opłata). Coś, co Ty oglądasz maksymalnie przez kilka minut i przewijasz dalej, ja często przygotowuję przez wiele godzin.

Zdjęcie na bloga czy instagram nie powstaje ot tak. Zwykle realizowane są w ramach mniej lub bardziej zaplanowanej, ale wciąż kompletnej sesji zdjęciowej –  podczas której powstaje od kilkuset do nawet ponad tysiąca zdjęć. Część zadań zleca się na zewnątrz (i oczywiście opłaca z własnej kieszeni), ale znacznie więcej wykonuje się samodzielnie – w szczególności, jeśli prowadzi się własną firmę.

Odpisywanie na wiadomości czytelników, przygotowanie artykułów, reasearch, planowanie kampanii, zakupów… to tylko maleńka część tego, na czym polega praca blogera. To wszystko w sumie zajmuje znacznie więcej czasu, niż jesteś to sobie w stanie wyobrazić.

 

Widzisz tylko wierzchołek góry lodowej…

 

…wisienkę na torcie czy kropkę nad i. Widzisz tylko czyjeś już osiągnięte sukcesy i efekt finalny jego pracy „od zaplecza”. Powoduje to często powstawanie mylnych odczuć co do takiego twórcy – bo wydawać by się mogło, że to co osiągnął, przyszło mu bez większego wysiłku.

Na tym etapie może rodzić się również pewien dysonans.

Z jednej strony odbiorcy chcą naturalności i prawdy, z drugiej – w rzeczywistości bardziej wolą i chętnie lajkują te piękne obrazki powstałe w cudownym otoczeniu. Ostatecznie okazuje się, że wcale tej szarej codzienności tak wiele nie potrzebują, bo przecież mają co dzień we własnym domu. Chcą się motywować i inspirować w myśl zasady „porównuj się do lepszych”. Często jednak zapominają o tym, że widzą tylko jakieś 5% z tego, co ta osoba właściwie robi każdego dnia.

Nie mają też pojęcia, z czym dotąd musiała się mierzyć, bo nie towarzyszyli jej na każdym etapie życia. Serio – to tylko wygląda tak łatwo.

Odbiorcom często wydaje się też, że osoby publiczne, które „widać” w internecie, bywają w telewizji czy robią inne fajne rzeczy mają takie cudowne życie. Zarabiają kokosy, wszystko im się w życiu udaje i nie mają żadnych problemów. W podobny sposób idealizujemy twórców internetowych, ciągle zapominając, że to przecież ludzie tacy jak my.

I tacy też bywają zmęczeni, smutni, ich dzieci również miewają kryzysy, w zlewie zalegają naczynia, a łydki proszą się o ogolenie 🙂 Warto też pamiętać, że rozpoznawalny nie zawsze = bogaty, a bogaty to niekoniecznie szczęśliwy.

Ta myśl od razu sprowadziła mnie do kolejnego punktu…

 

Pokazujemy tylko mały wycinek z naszego życia

 

Wałkowałam go już wielokrotnie, ale wciąż okazuje się, że wiele osób o tym zapomina. Ba, sama się często na tym łapię – pomimo ogromnej świadomości tego zjawiska.

Pamiętam, jak kiedyś oglądałam stories Kingi, ladygugu, która przymierzała sukienki. Po chwili powiedziała, że kończy nagrywanie, bo idzie się pobawić z dziećmi – następna klatka stories to była znów ona przed lustrem. Jaka myśl momentalnie pojawiła się w mojej głowie? – „Jak to, przecież miała iść się bawić z dziećmi!”. I w tym momencie sama się z siebie zaśmiałam.

Przecież to, że czegoś nie ma w internecie, nie znaczy, że to nie istnieje!!! I będę o tym trąbić po kres mojej obecności w sieci 🙂 Dodatkowo, pomiędzy końcówką jednego, a początkiem kolejnego stories mogły upłynąć GODZINY! To tylko u obserwatorów wytwarza się w głowie takie wrażenie, że wszystko „idzie ciągiem”. Innym przykładem może być AniaMaluje, której często zdarza się publikować relacje niepowstające w czasie rzeczywistym.

Sama, choć pokazuję tylko wycinek ze swojego życia (czy to na blogu czy w socialach), to od zawsze stawiam na autentyczność. Szczerze – nie wyobrażam sobie, żebym miała udawać w internecie kogoś, kim nie jestem. Na dłuższą metę byłoby to strasznie męczące i bardzo nie fair wobec odbiorców. Czego jednak nie widać? W moim przypadku baaaaaardzo dużego procenta tego, co się u mnie dzieje – bo moja prywatność (choć może to kogoś szokować) wciąż jest i ma się całkiem dobrze 🙂

Mam wiele swoich zasad co do zakresu „obnażania się” w internecie, które znam tylko ja. I choć z boku może się wydawać, że ktoś wie o mnie dużo, bo „przecież widziałem na instastories”, to w rzeczywistości tak naprawdę istotne dla mnie rzeczy wciąż pozostają w ukryciu.

 

 

To praca samotna i często niedoceniana

i

Zwykle też kompletnie nierozumiana przez wielu. Nawet osoby, które są blisko tego środowiska, często nie do końca mają pojęcie ile małych szczegółów i wielkiej pracy składa się na efekt finalny. Z jednego prostego powodu – nie są cały czas z nami, kiedy ją wykonujemy 🙂

Tak naprawdę nawet tak bliskie osoby jak mój mąż czy mama cały czas budują swoje doświadczenie w tej świadomości. Parę miesięcy temu podczas rodzinnego wyjazdu, przez praktycznie cały dzień pracowałam nad jednym stories dla klienta. Najpierw były przygotowania, nagrania, potem montaż (szablony, przejścia, muzyka) i napisy, następnie z tego przygotowywałam jeszcze TikToka. Kuba nie mógł się nadziwić, że to TYLE trwa. I to pomimo, że ja szybko piszę – i właściwie wszystko dość szybko robię 😉

Teraz już też wie, że „siedzenie na telefonie” to nie jest siedzenie na telefonie! Bo niby pracuję i coś tam klikam, ale z boku wygląda jakbym scrollowała fejsika 😉 A ja z poziomu telefonu robię absolutnie wszystko! Płacę rachunki, odpisuję na maile, obrabiam w Lightroomie zdjęcia na stories, przygotowuję napisy, zapisuję sobie myśli w notatkach, odpowiadam na wiadomości od obserwatorek… Telefon to moje główne narzędzie pracy.

Influencerzy cały czas spotykają się też z ostracyzmem czy deprecjonowaniem ich pracy. I tu pojawia się kolejny dysonans: niby wydaje się to takie super, że ktoś prowadzi bloga, współpracuje z markami i tak dalej, a jednocześnie wciąż zdarza się, że odbiorcy myślą, ŻE TO TAKIE NIC. Że twórca „miał szczęście” albo „mu się udało”. Umniejszają innym nawet nieświadomie. Często pojawia się też hejt. Na szczęście twórcy już po latach w sieci mają twardy tyłek 🙂

Ale to też nie jest tak, że wszystko spływa po nas jak po kaczce. Czasem te negatywne słowa i emocje, które są do nas kierowane, potrafią być naprawdę nie tak łatwe do udźwignięcia.

Dlatego spotkania i konferencje blogerskie to taki świetny czas, bo przede wszystkim możemy porozmawiać z innymi ludźmi, którzy mają TAK JAK MY! Bo któż inny zrozumie nas tak, jak druga osoba, która każdego dnia robi to samo? 🙂

 

Wiele osób nie rozumie po co te reklamy

 

Odbiorca ma prawo nie wiedzieć, na czym polega reklama w internecie i dlaczego wielu twórców decyduje się podejmować współprace reklamowe. Postaram się więc wytłumaczyć to najprościej jak się da.

Jeśli ktoś prowadzi bloga hobbystycznie, po godzinach i na przykład nie ma dzieci – to zdarza się, że nie podejmuje współprac. Pozyskuje przychody z innego miejsca (np. z pracy na etacie), a na bloga poświęca mniej czasu i nie czuje potrzeby by na nim zarabiać (lub jego miejsce w sieci jest na tyle niewielkie, że nie otrzymuje zbyt wielu ofert).

Kiedy jednak mijają lata, blog się rozwija, jest chętnie odwiedzany przez czytelników… – zdarza się, że twórca zaczyna czuć, że TO JEST TO. Chciałby poświęcić swoim czytelnikom więcej czasu, tworzyć bardziej jakościowe materiały, ale nie ma na to przestrzeni. Zwykle w pierwszych miesiącach czy latach nie jest w stanie sobie pozwolić na to, by zrezygnować z pracy zawodowej na rzecz bloga.

Niektórzy jednak postanawiają zaryzykować i rzucają się na głęboką wodę. Tym kimś byłam na przykład ja 🙂 Przechodząc jednak „na swoje” miałam już dość solidne zaplecze przeprowadzonych współprac reklamowych (choć nie były to zlecenia regularne). Miałam obawy co do płynności finansowej, ale czułam całą sobą, że to jest coś, co naprawdę chcę robić 🙂

Dla mnie osobiście takie zarabianie jest w porządku – tak długo, jak reklamuję wyłącznie produkty i usługi, które lubię, są zgodne z moją filozofią czy wpasowują się w aktualną potrzebę/ etap życia. No dobrze, ale na czym polega taka reklama?

Mówiąc bardzo prosto: marka płaci twórcy (za jego czas, pracę, zasięgi), żeby czytelnik mógł otrzymać kolejny wysokiej jakości materiał za darmo (a przy okazji miał szansę zapoznać się np. z ciekawą ofertą marki). Bez takiego wsparcia, bloger nie byłby w stanie np. tworzyć artykułów, które wymagają dużego zaangażowania, produkować ich w takiej ilości jak dotychczas czy z czasem – w ogóle prowadzić bloga. Wszystko dlatego, że żeby mieć pieniądze na życie, musiałby wykonywać inną pracę zarobkową – która pochłonęłaby lwią część jego czasu.

Zupełnie szczerze – postawiłam wszystko na jedną kartę (bloga), bo wiedziałam, że po urlopie macierzyńskim z Oliwką i już dwójką dzieci na koncie nie byłabym w stanie wrócić do pracy na etat i przy tym jednocześnie prowadzić bloga. Biorąc pod uwagę, jakie to wszystko czasochłonne „zobowiązania”, wiedziałam, że z czegoś ostatecznie będę musiała zrezygnować. Z dzieci nie mogłam, z bloga nie chciałam 😉 Dalszą historię już znasz… 🙂

 

Blogerzy naprawdę nie biorą „wszystkiego”

 

Nie widzisz czego nie biorą, bo tego po prostu nie ma 🙂 Takich propozycji, których nie przyjmujemy jest naprawdę wiele. Przyczyny są różne, ale zwykle podyktowane jednym: niedopasowaniem produktu/usługi czy np. wizji marki do nas. Do naszego stylu życia.

Ja wyznaję taką zasadę, że jak czuję na jakimś etapie zgrzyt to od razu się wycofuję. Od samego początku musi mi coś „kliknąć”. Wiesz, że ja już na etapie przygotowywania oferty dla klienta układam sobie w głowie wstępny plan na kampanię? Muszę wiedzieć i przede wszystkim czuć, że będzie to coś super.

Kilka miesięcy temu zdarzyło mi się jednak odrzucić świetnie płatną kampanię, która IDEALNIE by do mnie pasowała. Dlaczego? Bo klient miał za mały budżet.

Dodam jeszcze, że budżet był naprawdę duży i to taki, z jakim jeszcze nie miałam do czynienia. Kiedy jednak wypunktowałam sobie ilość świadczeń jakie mam wykonać oraz zaangażowanie i czas, jaki miałabym poświęcić uznałam, że ta oferta jest bardzo mocno zaniżona. Klientowi na mnie zależało, bo agencja jeszcze o mnie walczyła i usiłowała negocjować, ale mimo to musiałam odrzucić tę współpracę. Pomimo naprawdę super dopasowania i świetnego budżetu, jakoś do końca jej nie czułam na zaproponowanych warunkach.

Kiedy emocje opadły, gdzieś w środku pojawiło się poczucie, że to była dobra decyzja.

Jeszcze jedna ważna kwestia – zdecydowana większość blogerów naprawdę z całych sił się stara, by materiał powstały w wyniku współpracy z marką był CZYMŚ WIĘCEJ.

Szczerze chcemy, by poza tym, że np. artykuł zaprezentuje czytelnikom jakiś produkt to PRZEDE WSZYSTKIM przyniesie im jakąś wartość. Wiem to po sobie – bo zawsze najpierw myślę o tym, co może zainteresować osoby, które mnie obserwują. Właśnie dlatego jestem kreatywna, wymyślam markom super pomysły, często wspinam się na swoje wyżyny, a później już „tylko” robię skrupulatny research, dokształcam się i… piszę 🙂

 

 

Nikt tu nie dostaje nic za darmo

 

I ja też za darmo nie pracuję – bo zwyczajnie mnie na to nie stać. Jak wiesz, w ubiegłym roku postawiłam wszystko na jedną kartę i otworzyłam firmę. Mam zarejestrowaną działalność gospodarczą, opłacam ZUS i podatki. Wystawiam faktury VAT. Mam też rodzinę i dzieci, szalenie szanuję swój czas (ostatnio TUTAJ pisałam o tym, jak cenną jest dla mnie walutą) i dosłownie przeliczam go na złotówki. Mam kredyt hipoteczny i różnego rodzaju cykliczne zobowiązania miesięczne.

Co za tym idzie, nie stać mnie na jakiekolwiek świadczenia wykonywane za darmo.

Szanuję też swoją wieloletnią pracę, a także czytelników i jestem daleka od fundowania im przesytu w swoich działaniach. Od dłuższego czasu nie interesują mnie też akcje barterowe ani „dary losu” (przesyłki kreatywne od agencji). Nie potrzebuję ich, nie mam gdzie trzymać i nie opłacę nimi rachunków. Szanuję siebie, swój czas, swoich odbiorców i klientów. Staram się robić tak, by wszystkie strony czerpały korzyści, ale NIGDY kosztem siebie.

Kiedyś (TUTAJ) już pisałam o tym, że bloger nie dostaje nic za darmo, nawet jeśli wykonuje działania barterowe. W takim wypadku jest to nic innego jak forma wynagrodzenia za wykonaną pracę, a nie prezent! I w drugą stronę – jako zleceniodawca niejednokrotnie zdarzyło mi się też zapłacić komuś więcej niż oczekiwał – w myśl tej samej zasady: „to nie prezent, a zapłata za czyjąś pracę” (bo np. moim zdaniem wykonał większy jej zakres niż było to ustalone).

Nie lubię czuć na sobie czyichś oczekiwań, więc za wiele rzeczy płacę czy kupuję z własnej inicjatywy. Staram się nie pozostawiać wrażenia, że jestem coś komuś dłużna.

Koszty prowadzenia bloga (firmy) to inny temat, ale tak szeroki, że mogłabym stworzyć o nim odrębny tekst. Przede wszystkim warto mieć świadomość, że nie wszystko idzie do mojej kieszeni. Sporo z niej ucieka na to, by tworzyć materiały na takim, a nie innym poziomie. Ale tak jak mówiłam – to inny temat 🙂

 

Ciągłe balansowanie pomiędzy życiem prywatnym i zawodowym

 

To bardzo trudne, bo z czasem przychodzi taki moment, że nie potrafimy już tego rozdzielić. Tak naprawdę życie prywatne i praca już tak się przenikają, że nie potrafią bez siebie istnieć. Kiedy prowadzi się bloga lifestylowego (jak mój) to praktycznie wszystko jest pracą. Moja praca to też CIĄGŁA aktywność w sieci. Ktoś mi kiedyś powiedział, że przecież ja chcę, a nie muszę w tej sieci być. Moim zdaniem nie wszystko można podzielić na czarne i białe… Oczywiście, że CHCĘ, bo od tego właściwie się zaczęło! 

W końcu moja działalność blogowa była podyktowana tym, co chciałam robić! Chciałam pisać, rozwijać się, tworzyć. Chciałam założyć firmę i przekuć moją pasję w pracę. Ale moim zdaniem jedno nie wyklucza drugiego. Posiadam jakieś zobowiązania i skoro powiedziałam A. zdecydowałam się być twórcą internetowym to siłą rzeczy B. muszę w tym internecie być. Wiesz, to tak jak z obecnością pary młodej na weselu. Bez nich nie ma szans na powodzenie. To tak jak u mnie – nie ma mnie bez Ciebie. Bez moich odbiorców i kontaktu z nimi mogłabym co najwyżej pisać do szuflady 🙂

Z tym rozdzieleniem jest jeszcze jedna kwestia: twórcy nie zawsze tryskają humorem. Mamy różnego rodzaju problemy – zdrowotne, osobiste, rodzinne… którymi niekoniecznie chcemy się dzielić.

W końcu bloger to osoba żyjąca w rzeczywistym świecie i człowiek z krwi i kości, który często mierzy się z różnego rodzaju trudnościami czy własnymi demonami. Dlatego czasem tak trudno być obecnym w internecie, kiedy w prawdziwym życiu wali nam się świat. I tutaj pojawia się wielka umiejętność, jaką chcąc nie chcąc posiadają influencerzy – umiejętnego balansowania między jednym a drugim 🙂

O moich sprawdzonych sposobach na to jak lepiej zorganizować swoją codzienność możesz przeczytać w tym artykule: Czas przelatuje Ci przez palce? Poznaj 9 moich sposobów na organizację, dzięki którym go odzyskasz. Jest w nim też wiele o tym, jak sprawić by nasz przełącznik pomiędzy trybem „odpoczynek” a „praca” działał w prawidłowy sposób.

 

***

 

Jak trudno by nie było, to i tak ja to kocham cały sercem. Mam w sobie taką ciągłą potrzebę tworzenia i bycia w kontakcie ze swoimi odbiorcami. Jestem dumna z siebie, z każdego kolejnego kroku naprzód i i wkładu w rozwój tego miejsca. Blog stał się już integralną częścią mnie – mojej duszy i serca. Pochłonęło mnie to tak bardzo, że szczerze? Nie wiem już kim bym była bez niego.

Blogowanie to dla mnie ogromna przyjemność, zaszczyt, ale też wielki wysiłek. Bo tutaj samo nic nie przychodzi ani z nieba nie spada. Nikt mi nic nie dał – na wszystko co mam, zapracowałam sobie sama. Mam też świadomość, że ceną za to wszystko, za całą tą „popularność” w sieci są też jej różnego rodzaju ciemne strony. Ale to jak w każdej pracy czy podjętej decyzji życiowej – zawsze są plusy i minusy, wszystkiego!

Głównym celem dzisiejszego tekstu było podzielenie się tymi „minusami”, a właściwie bardziej spostrzeżeniami z zaplecza mojej pracy.

Fajnie, by więcej osób miało świadomość, że blogowanie to nie jest pestka – a ciężka praca pełna wyrzeczeń – i to taka przez 24h/dobę. Dlatego tak często uchylam rąbka tajemnicy co do tego jak to wszystko wygląda od środka. Nie po to, by narzekać jak mi źle (bo wcale mi źle nie jest!), ale by trochę wyprostować wizerunek blogera = lenia. Są dwie strony medalu i warto o tym wiedzieć.

Może być tak, że widać piękne zdjęcia, wartościowe teksty, nagrania, wystąpienia w internecie… A z drugiej strony jest to, czego nie widać: są sesje tworzone maszynowo, praca po wiele godzin dziennie – także w czasie wakacji, dzieci nie zawsze współpracują, często zdarzają się fakapy… Klient nie płaci na czas, akceptacja materiału się przeciąga, przesyłka nie dojdzie. Ta praca to łączenie wielu umiejętności, zadań i co jeszcze ważniejsze – funkcji.

Influencer w dzisiejszych czasach to naprawdę wszechstronny zawód, który zawiera w sobie absolutnie wszystko. A poza tym musi jeszcze mieć i pielęgnować w sobie tę jedną rzecz, bez której nic nie będzie w stanie się udać – a zwie się ona PASJA.

 


Zdjęcia: More for Family Fotografia


SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS? BĘDZIE MI BARDZO MIŁO, JEŚLI:
  • zostawisz pod nim komentarz,
  • polubisz mój fanpage na Facebooku,
  • zaobserwujesz mój profil na Instagramie