fbpx
Family

Wyrodne matki: sprawdź, czy jesteś jedną z nich!

Ostatnie wydarzenia dziejące się gdzieś w tle mojego życia, popchnęły mnie, by poruszyć kilka ważnych tematów i zebrać je w jednym miejscu, w jednym tekście. Zwykle nie reaguję na to, co piszą i mówią media i szczerze mówiąc w większości przypadków mało mnie to obchodzi. Nigdy nie sugeruję się też tym, co piszą inni blogerzy, ba, bardzo często reaguję odwrotnie: jeśli o czymś piszą wszyscy, to ja zupełnie nie. Cały czas pozostaję w zgodzie ze sobą kierując się jedną, niezmienną zasadą: piszę o tym, o czym chcę. O tym, co ja uważam za istotne do przekazania. Czasem jednak, tak jak dzisiaj – jedno koreluje z drugim. Co mam na myśli? Tyle, że postanowiłam napisać rozprawkę o tym, ile się faktycznie odpuszcza w macierzyństwie, a ile powinno i o tym, czy rodzic powinien być przy dziecku cały czas. Myślę, że już może świtać Ci dokąd chcę Cię dzisiaj zaprowadzić…

 

Rodzic-helikopter

O tym, kim właściwie jest taka osoba, pisała już dość obszernie Nishka, przytoczę Ci jednak w skrócie:

Helikopterowymi rodzicami określa się osoby, które przywiązują nadmierną wagę do spraw swoich dzieci: nieustannie czuwają nad nimi, krążą nad ich głowami niczym helikoptery i patrolują każdy punkt ich rozwoju.

Pomimo, że przez długi czas miałam się za matkę-helikopter i za matkę idealną już wiele razy nie udało mi się uchronić mojego dziecka przed krzywdą. Niby miałam oczy z przodu i z tyłu głowy, ale przytrafiło mu się kilka wypadków, które mogły skończyć się nawet źle i nawet śmiertelnie. Dlaczego o tym mówię? Tydzień temu w pomorskim wydarzyła się tragedia, o której wciąż rozpisują się wszelkie możliwe media: matka zostawiła małe dziecko w samochodzie, a sama poszła na zakupy. Gdy z nich wróciła, niemowlę nie żyło. Komentarzy pod tymi tekstami wprost nie da się czytać: hejt na matkę po prostu leje się strumieniami. I powtarza się jedno: jak mogła zostawić swoje dziecko? I ja dziś postaram się odpowiedzieć na to pytanie.

Zdjęcie: Brittany White

 

Czy rodzic powinien być przy dziecku cały czas?

Powinien zapewnić mu bezpieczeństwo, to jasne. Ale czy będąc z nim cały czas? Niekoniecznie. Z pewnością istnieje wielu rodziców, którzy nigdy nigdzie nie zostawili swojego dziecka i na takich też nie powinna spadać krytyka. Jeśli mają możliwość być przy dziecku cały czas: chwała im za to. Ja nie zawsze mam taką możliwość. Nie siedzę z Aleksem w pokoju cały czas. Potrafię pójść do toalety, przygotować kolację czy nawet wziąć szybki prysznic, kiedy jestem z nim sama w domu. Oczywiście albo go słyszę, albo wiem co robi w danym momencie. Co jakiś czas do niego zaglądam lub wtedy, kiedy przestaję go słyszeć. Jednak nie dalej jak wczoraj miała miejsce pewna niebezpieczna sytuacja. Jak zwykle przygotowywałam kolację, a Aleks buszował po całym mieszkaniu. Akurat wtedy oglądał bajkę w dużym pokoju. Co dwie minuty zaglądałam do niego i wszystko było okej. W pewnym momencie wchodzę, a skubany stał na biurku i sięgał z najwyższej półki paczkę jeżyków, którą tam schowałam. To były sekundy: wlazł na krzesło obrotowe, po nim na biurko i sięgnął na półkę. Mógł jednak nie zachować równowagi i rypnąć jak długi na ziemię. Mógł połamać sobie kręgosłup albo rozbić głowę. Na szczęście jednak nic takiego się nie stało. Tym razem. Było jednak wiele podobnych sytuacji. Skakał po łóżku przy mnie obok i spadł uderzając się o parapet i ścianę. Do dziś zachodzę w głowę jak to się stało. Najgorsza jednak jak dotąd sytuacja to ta, kiedy będąc jeszcze małym pełzającym bobasem znalazł coś na ziemi w kuchni i włożył do buzi. W tym momencie widmo śmierci stanęło mi przed oczami. Zrobił się siny, płakał dusząc się. Byłam sama w domu. Na szczęście na tyle trzeźwa na umyśle, że potrafiłam w prawidłowy sposób udzielić mu pierwszej pomocy, jednocześnie dzwoniąc po karetkę pogotowia. Udało się. Tym razem. Czy kiedyś jednak nastąpi sytuacja, kiedy się „nie uda”? Czy mogłam zrobić coś jeszcze, by zadbać o jego bezpieczeństwo? Czy jestem wyrodną matką, bo poza tym, że mam dziecko… muszę zaspokajać swoje pierwsze potrzeby? Muszę skorzystać z toalety, przygotować posiłek, odwrócić na sekundę wzrok… czy muszę? Nie mam się za taką i Ty też nie powinnaś. I tak z pewnością chodzisz na rzęsach, żeby zapewnić wszystko co najważniejsze swojemu dziecku, więc proszę, pogódź się z tym, że nie masz wpływu na wszystko, a już na pewno nie biczuj się za to, czego nie dopilnowałaś.

 

Czy zostawiłam kiedyś swoje dziecko w aucie?

Tak. I choć malucha nie zdarzyło mi się zostawić nigdy, ale już całkiem kumatego dwulatka – owszem. I już nigdy więcej tego nie zrobię. Jakie to były sytuacje? Kiedy podjeżdżałam pod wolnostojącą piekarnię, a tam brak kolejki. Dawałam Aleksowi telefon z Peppą i wskakiwałam do sklepu na dwie minuty. Uściślając: nie, do większego dyskontu na dwie minuty bym nie poszła. Wchodząc do piekarni mam ten komfort, że mogę zaparkować pod samym oknem i przez nie obserwować moje dziecko. To samo jeśli chodzi o bankomat. Mogę prawie, że opierać tyłek o auto. Wypłacając pieniądze, widzę Aleksa przez szybę. Z tankowaniem auta, problemu nie mam – wybieram samoobsługową stację benzynową, na której mogę zapłacić nie odchodząc od samochodu na krok. Dowiedziałam się jednak, że mojemu mężowi zdarzyło się wejść na pocztę, zostawiając Aleksa w aucie z bajką na dwie minuty (bo kolejki nie było) i mocno mnie ten fakt przeraził. Zrozumiałam też, że sama nie postępowałam do końca okej. W końcu dbam o bezpieczeństwo mojego dziecka w innych sytuacjach, to dlaczego nie w tej? Potrafię Aleksa rozbierać z kurtki i na powrót w nią ubierać z 6 razy w przeciągu godziny (wychodząc ze żłobka, po wejściu do auta, wychodząc z auta do sklepu, wsiadając, wychodząc z auta parkując pod domem, po wejściu do domu) dlaczego więc nie wyciągałam go z auta wychodząc na krótszą chwilę? Czy to była tylko kwestia kurtki, czy bardziej czasu, bo wiecznie się gdzieś spieszymy? Zrozumiałam jednak, że wolę go wyciągnąć kolejny raz i zmarnować 5 minut niż go stracić. Różne rzeczy przecież mogą się stać w ciągu „chwili”. Dziecko może się zakrztusić, odkręcić szybę i na niej zawisnąć, zaplątać się pasami, ktoś może wjechać w zaparkowane auto, porwać dziecko i inne tragedie, które nie powinny się wydarzyć. Nie znamy kreatywności naszych dzieci. Ja wczoraj naiwnie myślałam, że jak położę jeżyki wysoko, to Aleks ich nie zauważy. Myliłam się: zauważył i postanowił podjąć wszelkie możliwe środki, by się do nich dostać. 

 

Perswazja poza siecią

Skąd się bierze hejt w Internecie? Dlaczego internauci toczą walki pod tego typu wpisami? Dlaczego jedne matki mają się za lepsze od innych? Odpowiedź jest prosta: w internecie jesteśmy anonimowi. Łatwiej też nam przychodzi napisanie czegoś niż skrytykowanie kogoś prosto w twarz. Ile razy zdarzyło Ci się, by ktoś wprost powiedział Ci, że jesteś wyrodną matką, bo postępujesz tak, a nie inaczej? Mi ani razu. Za to w formie pisanej: wielokrotnie. Moje wnioski to takie, że do rozwiązywania konfliktów i komunikowania własnych poglądów używamy nie tego medium co trzeba. Jeśli chcesz szczerze przekonać kogoś do swojego (lepszego) stanowiska, polecam osobiste spotkanie niż chowanie się pod wymyślonym nickiem w Internecie. Takie pozwoli dodatkowo na większą dokładność zrozumienia tego, co pragniemy przekazać, a osobista rozmowa z pewnością nie zostanie wyniesiona na wyżyny hejtu jak wtedy, gdyby toczyła się w komentarzach pod postem na Facebooku o clickbajtowym tytule.

A Ty, w jaki sposób zapewniasz bezpieczeństwo swojemu dziecku? Udaje Ci się być przy nim cały czas? A może jednak już nigdy nie zostawisz go w samochodzie, nawet na chwilę?

 

Zdjęcie: Karolina Dutkiewicz Fotografia Dziecięca

SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS? BĘDZIE MI BARDZO MIŁO, JEŚLI:

  • zostawisz pod nim komentarz
  • polubisz mój fanpage na Facebooku, tak, żeby być na bieżąco z nowościami
  • zaobserwujesz mój profil na Instagramie