Czy wystarczy zmyć makijaż, by móc namalować swoje życie od nowa?
Nigdy nie miałam poczucia, że makijaż to maska, ba, ostatnio nawet mogłam sobie pozwolić na naprawdę subtelny ze względu na założone rzęsy. Nie było dnia, żebym poszła do pracy bez makijażu. Ale ja nie z tych, którym makijaż musi towarzyszyć cały czas i nawet po bułki do sklepu muszę iść odwalona jak stróż w Boże Ciało. Co więcej, w praktycznie każdy weekend zdarza nam się być „rodziną dresiarzy” i wszyscy w szarych spodniach od dresu i sportowych butach szturmem zdobywamy Lidla. Albo Biedronkę.
W minionym tygodniu pozwoliliśmy sobie nawet po raz pierwszy pójść w takim outficie do knajpy, ale o tym innym razem. Jeśli w tym miejscu poczujesz, że coś przeskakuję, że czegoś w tym wpisie brakuje – to poczucie jest słuszne i za jakiś czas to miejsce uzupełnię brakującą informacją. Tymczasem jednak przejdźmy dalej: makijaż towarzyszy nam przy większych wydarzeniach w życiu. Biorąc ślub z K. – miałam na sobie makijaż, szykując się na planowe cięcie z Aleksem – również wystąpiłam w makijażu i sądzę, że Ty również starasz się poprawiać swój wygląd przy większych tego typu okazjach jak studniówki, opijanie obrony czy 50-lecie małżeństwa dziadków. Nie chciałabym jednak spłycać tego tekstu do rozwijania się nad zewnętrzną stroną, jaką jest makijaż sam w sobie, ale przemyśleć coś więcej.
KATHARSIS…?
Dziś w nocy miałam taki sen, w którym zmywam makijaż i dzięki temu rodzajowi „oczyszczenia” zmywam z siebie i te dobre i te złe rzeczy, którymi naznaczyło mnie życie. To, co teraz napiszę, zrozumieć mogą głównie perfekcjoniści, dodatkowo z pewną nerwicą natręctw, ale zaryzykuję: czy kiedy bierzesz prysznic, myjesz włosy, zmywasz makijaż i jesteś taka jak to określa mój mąż „surowa” czujesz się bardziej obnażona (w negatywnym tego słowa znaczeniu) czy raczej naturalna (w sensie powrotu „do siebie”)? Ja zawsze czuję to drugie. Może zabrzmi to szalenie niezrozumiale, ale uwielbiam być czysta. Czystość na zewnątrz pozwala mi na poukładanie myśli w głowie. Zawsze rano, przed pracą biorę długi prysznic. Moja rodzina jeszcze śpi, więc mam czas na to by pobyć sama ze sobą i swoimi myślami. W ten sposób każdy mój dzień zaczynam z „czystą głową” (dosłownie i w przenośni). K. podsuwa mi gorącą kawę Inkę, ale nie na tyle gorącą, żebym nie mogła od razu i duszkiem jej wypić, a ja później niespiesznie pomykam przez miasto do pracy. Tam odrywam myśli jeszcze bardziej od swoich osobistych rozterek i skupiam się na bardziej przyziemnych, ale nie dotykających mnie osobiście problemów.
Dziś miałam taką myśl: a gdyby tak zmycie makijażu oznaczało zupełną wolność? Taką, która powodowałaby cofnięcie się w czasie? Zmycie ze swojej głowy wszystkiego co złe, ale też tego co dobre spotkało mnie w życiu? Czy zdecydowałabym się na taki krok?
Z pewnością przyznasz mi rację, że każdy z nas nosi swój większy lub mniejszy bagaż na plecach. Cudowne i rozwalające na łopatki chwile przeplatają się w naszych życiach i są ze sobą nierozerwalne. Wiesz, ten ciąg przyczynowo-skutkowy, kiedy to ktoś Ci mówił, że każdy koniec jest początkiem czegoś nowego, że co Cię nie zabije to Cię wzmocni, że nic nie dzieje się bez przyczyny, przyznaj się, wierzyłaś w to? Ja, po wydarzeniach minionego tygodnia naprawdę zaczynam. Choć nie ukrywam, że tym bardziej teraz, kiedy zupełnie nie powinnam to naprawdę w to wierzę. Bo wczoraj zmyłam makijaż i cofnęłam się w czasie. Szybko prześledziłam moje życie i przeplatankę tych bardzo różnych chwil.
szybka podróż do przeszłości
Cudowne dzieciństwo – rozwód rodziców. Klub Super Dziewczyn w gimnazjum i wspaniałe koleżanki – szarpanina sądowa z moim ojcem i babką. Moja pierwsza miłość – gorzkie rozstanie po 6 latach związku. Tutaj zatrzymam się na chwilę i na szybko przypomnę tą kwestię, jeśli jeszcze nie dotarłaś do mojego archiwalnego wpisu na ten temat (możesz też szybko przeskoczyć tutaj). Związek z cudownym przyjacielem z biegiem lat przeistoczył się w toksyczny, byłam zamknięta w złotej klatce i dopóki dopóty mocno ograniczałam kontakty ze światem zewnętrznym wszystko zdawało się być jakieś. Wtedy zaczęło się dziać mocno pod górkę do momentu, aż klapki całkowicie spadły mi z oczu i stwierdziłam, że nie chcę już takiego życia. Bo życie ma się jedno (i tutaj sobie dopowiesz: tak, tak i nie można go zmarnować, so cliché!) i tylko jedno.
Bliska mi osoba aktualnie jest na takim etapie życia i choć już wiele razy dotkliwie się przekonałam i powiem to tutaj: n i e w a r t o wchodzić z butami w cudze życie. Nie warto doradzać, nawet jeśli czujesz, że doradzasz dobrze. Nie pouczam już w kwestii karmienia piersią, nie edukuję matek i ojców przypadkowo spotkanych w poznańskim ZOO noszących dziecko w wisiadle i przodem do świata. Nie i nie. Mam swoje życie, swoją rodzinę, swoją wiedzę i nie będę jej pakować do głowy na siłę. Ale pamiętaj, że jeśli tylko zechcesz na tą wiedzę być otwarta – zawsze służę pomocą. Jednak wracając do bliskiej mi osoby – też jest w takim toksycznym związku, też jest rozdarta, bo przecież to takie trudne być na tej pozycji co ja kiedyś – być z kimś wiele lat, mieszkać, mieć złudne poczucie bezpieczeństwa (które teraz nazywam wygodą) kontra zacząć od początku. Skazać się świadomie na (chwilową!) samotność i nie mieć pewności, co przyniesie nam przyszłość.
Wracam jednak do wyliczanki. Po gorzkim rozstaniu przyszła nowa miłość. Trudna przeprowadzka do innego miasta, ale ostatecznie tam znalazłam szczęście. Przypomnę Ci moje dawne słowa, które wciąż dla mnie wiele znaczą.
Czułam, jakbym ukradła fragment życia, które jeszcze nie jest moje. Na bardzo krótko znalazłam się w miejscu, które mnie rozumiało. Już jakoś namacalnie czułam, że tu kiedyś będzie mój dom, a ci ludzie mijający mnie na ulicy kiedyś będą moimi sąsiadami…
Żeby nie było tak pięknie i kolorowo…
…pierwszy rok po przeprowadzce był bardzo trudny. Nowy związek nie wyglądał tak, jak bym tego chciała i choć nigdy nie żałowałam rozstania to wciąż porównywałam to co mam, do tego co miałam pod względem stopnia zaawansowania związku. Wiesz, trudno jest się na nowo starać i chodzić na randki, kiedy do tej pory byłaś przyzwyczajona do mieszkania z kimś. Nie mogłam tego pojąć, że związek z tą osobą jest zupełnie inny niż sobie wyobrażałam. Pół roku później przyszło kolejne rozstanie. Można by się załamać prawda? Już przez chwilę miałam poczucie, że jest względnie dobrze, a tu kolejny raz życie rzuciło mi kłody pod nogi. Musiało upłynąć dużo czasu, żebym zrozumiała, że to było po coś. Po 5 miesiącach życia w zawieszeniu, nastąpił przewrót. W środku mnie zaszła głęboka zmiana. Zrozumiałam, czego naprawdę chcę i jak traktowana być nie zamierzam. Moje zmiany prawie natychmiast miały przełożenie na mojego byłego partnera. Też potrzebował tej przerwy, by dojrzeć i przewartościować swoje życie. Po 5 miesiącach już mieszkaliśmy razem i jesteśmy razem do dziś. Widzisz kolejny przewrót w mojej przeplatance?
Wracając do pytania, które zadałam na początku. Uwielbiam zmywać makijaż. Uwielbiam zmywać z siebie myśli. Ale za nic w świecie nie chciałabym cofnąć niczego, co się w moim życiu wydarzyło. Choć bywały i bywają chwile trudne, złe i kompletnie niezrozumiałe, to głęboko wierzę, że nic nie dzieje się bez przyczyny.
W minionym tygodniu doceniłam, jaką wartość ma życie
Rozstanie z kimś, z kim się było przez jakiś czas z pewnością nie jest łatwe. Siła przyzwyczajenia często jest trudna do przezwyciężenia. Ja aktualnie walczę z tą siłą, ale czuję, że wygrywam. Dziś już z uśmiechem czekam na cudowne wydarzenia, jakie mnie czekają, bo przecież teraz ich kolej, prawda? W końcu po każdej burzy wychodzi słońce. Dzisiaj wyszło i grzeje naprawdę mocno.