Nie wiem właściwie od czego zacząć, bo mam wrażenie, że ta decyzja dojrzewała we mnie dużo dłużej niż sama przed sobą chciałam się do tego przyznać. Najśmieszniejsze jest to, że przez ostatnie miesiące dostawałam od Was wiadomości w stylu: „Mirka, kiedy będzie można kupić u Ciebie konsultacje?”, a ja za każdym razem odpowiadałam wymijająco, jakbym sama nie mogła usiąść i powiedzieć sobie wprost: „Hej, Ty naprawdę możesz to zrobić!”.
Bo prawda jest taka, że czasem najtrudniej jest uwierzyć w rzeczy, które dla innych są oczywiste 😉 I chociaż mam za sobą ponad 3,5 roku treningów siłowych, dziesiątki godzin przepracowanych nad techniką, tysiące przeczytanych stron, całe studia i kolejne studia (które właśnie kończę), mnóstwo praktyki i doświadczeń, to ten wewnętrzny krytyk w mojej głowie i tak zasiewał mi całą masę wątpliwości: „A co jeśli nie jesteś wystarczająca? A co, jeśli ktoś zapyta o coś, czego nie wiesz? A co, jeśli… po prostu Ci się nie uda?”. Pewnie dobrze znasz te myśli, prawda? 😉
To combo ekscytacji i lęku, kiedy wchodzisz na kolejny level. Niby chcesz, wiesz, że potrafisz, a i tak się boisz… I właśnie dlatego tak bardzo chciałam napisać ten artykuł – bo to nie jest kolejny post o „nowej usłudze”, tylko o procesie, przez który sama musiałam przejść. O tej mieszance adrenaliny i wątpliwości, o robieniu rzeczy „mimo że” i „pomimo wszystko” – i też o syndromie oszusta, który potrafi odezwać się nawet wtedy, kiedy masz za sobą twarde kompetencje i realne doświadczenia. To wszystko jest częścią mojej historii i pracy nad wejściem w ten nowy (ekscytujący i przerażający zarazem) etap mojego życia.

Ale jest też druga strona. Ta pewna siebie, konsekwentna, pełna wiary w siebie i… jak to napisała mi jedna z Was – „tak bardzo Twoja”. Bo gdzieś pomiędzy kolejnymi treningami, studiami, tworzeniem treści i codziennym życiem zaczęłam zauważać coś, co właściwie stało przede mną od dawna: że to, co robię, naprawdę pomaga innym. Że Wasze wiadomości, zdjęcia, pytania, maile, długie rozmowy w DM-ach – to wszystko od jakiegoś czasu prowadziło mnie dokładnie tu. I chyba wreszcie to zobaczyłam… a może po prostu dałam sobie na to zgodę 😉
Kiedy kilka miesięcy temu usiadłam z kubkiem matcha latte i zaczęłam spisywać pierwsze ramy konsultacji, poczułam takie dziwne połączenie: właśnie tego strachu, trochę ekscytacji, ale przede wszystkim poczucia, że to jest w końcu coś, co tak naprawdę ze mną rezonuje. Coś, co wcale nie jest „produktem”, ale naturalnym przedłużeniem tego, co robię przecież od tak dawna. I chyba nigdy nie zapomnę momentu, w którym pomyślałam: „Ej, przecież Ty jesteś do tego właściwą osobą na właściwym miejscu!” 🙂
Bo kto jak kto – ale ja przecież tak dobrze wiem, jak wygląda początek, cały ten chaos w głowie, chęć zmiany, która miesza się z bezradnością, moment, kiedy stoisz pod wejściem na siłownię i zastanawiasz się, czy nie zawrócić… i przede wszystkim: jak to jest ciągle się podnosić i zaczynać od nowa. Been there, done that.

I to właśnie dlatego powstały moje konsultacje dietetyczno-treningowe 1:1. Bo chcę, żeby każda kobieta, która do mnie przyjdzie, wiedziała, że nie musi być perfekcyjna i że jeden upadek nie świadczy o tym, że to już koniec tej walki. Że nie musi znać nazw ćwiczeń, nie musi wiedzieć, jak wyliczyć deficyt czy w ogóle mieć jakikolwiek plan na start.
A im dłużej tworzę w sieci, tym mocniej utwierdzam się w jednym przekonaniu – żaden, nawet najlepiej zaprojektowany produkt nie „zrobi roboty”, jeśli my sami nie wierzymy w niego w 100%. A ja wierzę – naprawdę wierzę – i mam już w głowie całą ścieżkę, plan na siebie i kierunek, w którym chcę iść przez kolejny rok w tej przygodzie, bo po raz pierwszy od dawna wszystko układa mi się w jedną, spójną całość 🙂
Być może u mnie te procesy dopracowywania każdego detalu trwają dłużej niż u innych twórców, którzy potrafią wypuścić coś w tydzień 😉 – ale i tak przez te wszystkie miesiące pracy ani razu nie straciłam wiary w to, że prawdziwa wartość zawsze obroni się sama.
Może nikt inny nie siedziałby godzinami w kodzie strony, żeby każdy link działał perfekcyjnie, nikt nie układałby tak rozbudowanej automatyzacji w mailingu, nie poprawiał warstwy graficznej pięć razy z rzędu, nie wyłapywał najmniejszych detali i nie odwalał tej całej pracy, której „nie widać”, ale dla mnie najważniejsze jest to, że JA WIEM, że dałam z siebie wszystko – i to jest fundament, na którym chcę budować dalej.

Trochę się boję, bo każda nowa droga budzi mieszankę emocji, ale uczę się działać w myśl zasady „boję się i robię”. Bo wiem, że największe rzeczy w moim życiu wydarzyły się właśnie wtedy, kiedy robiłam coś pomimo strachu 😉 A teraz, kiedy klikam „opublikuj” ten artykuł i start konsultacji staje się faktem, czuję, że wszystko jest po coś i dokładnie TU miałam dojść.
A jeśli jesteś w miejscu, które trochę przypomina moje sprzed kilku lat – pełnym chęci, ale też niepewności – to chcę, żebyś wiedziała jedno: jesteś w dobrych rękach. Bo ja nie zamierzam robić tego po łebkach – chcę być przy Twoim procesie tak, jak nikt nie był przy moim i żebyś czuła, że masz wsparcie, strukturę i drugą osobę, która autentycznie wierzy, że dasz radę. Bo dasz – i ja chcę Ci w tym pomóc 🙂
W końcu po wielu latach szukania pomysłu na siebie i walki z własnymi demonami mogę powiedzieć to głośno: jestem gotowa na wszystko, co teraz nastąpi.
Aaaaa! Nie mogę się doczekać tej wspólnej drogi! Widzimy się na stronie konsultacji:

Zdjęcia: More for Family Fotografia
SPODOBAŁ CI SIĘ TEN ARTYKUŁ? BĘDZIE MI BARDZO MIŁO, JEŚLI:
👉 zostawisz pod nim komentarz,
👉 zaobserwujesz mój profil na Instagramie,
👉 dołączysz do mnie na TikToku.
Leave a Comment