Odpowiedzialny rodzic… to znaczy jaki?
Dużo się mówi o odpowiedzialnych rodzicach, a temat powraca jak bumerang w szczególności w sezonie jesienno-zimowym. „Bądź odpowiedzialnym rodzicem i nie posyłaj chorego dziecka do przedszkola! Nie narażaj innych dzieci na niepotrzebne infekcje!”. I choć w pierwszym odruchu pomyślałam sobie „Jasne, zgadzam się z tym!” to po dłuższej chwili przyszła kolejna myśl: „Ej, a może nie wszystko jest takie czarno-białe?”. Dzisiaj przedstawię Ci mój punkt widzenia związany z przyprowadzaniem chorych dzieci do przedszkola i może Cię zaskoczę – bo nie będzie taki całkiem oczywisty… 😉
Odpowiedzialny rodzic… to znaczy jaki?
Może od tego wyjdźmy. Co to w ogóle znaczy „odpowiedzialny”? Odpowiedzialny za siebie, swoją rodzinę, swoje dziecko… czy cudze? Czy można być odpowiedzialnym za wszystko i wszystkich? Ja czuję się odpowiedzialna przede wszystkim za swoją rodzinę i swoje dziecko. Dlaczego? Już spieszę z wyjaśnieniami.
Czuję się odpowiedzialna jedynie za to, na co mam wpływ. Czy mam wpływ na to, czy moje dziecko pójdzie chore do przedszkola? Jasne. Czy mam wpływ na to, że cudze dziecko pójdzie chore do przedszkola i zarazi moje? Totalnie nie. Bardzo nie lubię podejścia „Przyprowadzę moje dziecko chore, bo inni też przyprowadzają, a przecież to od tych innych zaraziło się moje!”. To taka trochę spychologia, nawet więcej niż trochę. Nigdy tak nie myślałam, ani nie robiłam. I tu przechodzimy do sedna – nie robiłam tak, bo takie rozumowanie uważam za zwyczajnie głupie. Zresztą, zwykle nie oglądam się na innych, a nigdy – jeśli sprawa dotyczy mojego dziecka.
i
Jak więc postępowałam?
Przyznaję się, że kilka razy zdarzyło mi się przyprowadzić Aleksa z pierwszymi objawami infekcji do żłobka. Świadomie i celowo, z różnych przyczyn. Zwykle wyglądało to tak, że owe objawy pojawiały się w nocy lub nad ranem, z zaskoczenia, a w pracy (w której pracowałam przez zdecydowaną większość Aleksa żłobkowej kariery) miałam natłok obowiązków do wykonania „na wczoraj”.
Wolałam posłać go rano do placówki, by móc choć przez 3 godziny kilka najważniejszych tematów w pracy ogarnąć. Wolałam też otrzymać o 10 rano telefon, że mam go odebrać – bo zawsze wyglądało to bardziej wiarygodnie – niż po prostu przesłać zdjęcie wystawionej przez lekarza opieki nad dzieckiem. Takich sytuacji było raptem kilka, może nawet nie więcej niż trzy. Oczywiście nie mówię o takich poważniejszych objawach jak wymioty czy słanianie się na nogach.
Nic mnie nie tłumaczy, ani nic na swoje usprawiedliwienie nie mam. Doskonale wiem, że nie powinnam. Że chore dziecko powinno zostać z kochającym rodzicem w domu – to jasne jak słońce. Ale rodzic przede wszystkim powinien kierować się pobudkami pt. „Moje dziecko jest chore, potrzebuje mnie”, a nie takimi: „Nie chcę, by zaraziło innych”.
Głupio mi się do tego przyznawać, ale uważam, że taki właśnie jest odpowiedzialny rodzic. Zostawia dziecko w domu dla niego samego, a nie dla innych. O innych myśli w drugiej kolejności. To przykra, ale wciąż prawda.
Za co jeszcze odpowiada „odpowiedzialny rodzic”?
Za byt swojej rodziny. Brzmi jak wymówka, ale dla mnie nie do końca. Teraz nieco łatwiej mi oceniać temat z boku (do mojego obecnego podejścia przejdziemy za chwilę), ale kiedy chodzi się codziennie rano do pracy – nie wszystko jest takie jednoznaczne. Nie zawsze możemy sobie pozwolić na dłuższą nieobecność w pracy.
Pomimo, iż funkcjonowaliśmy w trybie zamiennym, tj. co nieobecność kto inny przejmował opiekę nad Aleksem (z pomocą przychodzili nasi rodzice, jednak również aktywni zawodowo), to nikt zdawał się nie zauważać naszego „poświęcenia” i tych alpejskich kombinacji. Nikogo w pracy nie obchodziło, że tylko co czwartą chorobę dziecka „bierzemy opiekę”. Pal licho, jeśli przeziębienie zaczęło rozkładać Aleksa w czwartek. Zwykle albo udawało się jakoś dociągnąć do weekendu, albo kończyło na tylko dwóch dniach nieobecności. Dlaczego o tym wszystkim mówię?
Bo to nie jest takie proste, a w wielu rodzinach wręcz niemożliwe – by porzucić pracę, bo dziecko choruje. No więc dwoisz się i troisz, by sprostać temu wszystkiemu. By tej pracy nie stracić, ale by jednocześnie zadbać o swoje dziecko w tym trudnym dla niego czasie. I wiesz co? Na myślenie o innych dzieciach i ich potencjalnych infekcjach zwyczajnie nie zostaje już miejsca. Nie z braku dobrej woli, ale po prostu.
I to nie jest jakieś celowe działanie, ale miotanie się między wyborami. Próbuję Ci uświadomić, że nie ma dobrego ani złego. Każdy z nich jest jakimś pomiędzy.
i
Jak postępuję teraz?
Teraz, w ciąży z Oliwką mam ten „komfort” ale i obowiązek, by dbać o zdrowie naszej rodziny szczególnie mocno. O tym, jak kiepską mam odporność na choroby – wspominałam wielokrotnie, o tym, że w poprzednich (straconych) ciążach mocno chorowałam – pewnie też już wiesz. Zrozumiesz więc doskonale, jeśli powiem, że zdrowie wszystkich domowników to obecnie mój priorytet.
Kiedy więc tylko pojawiają się u Aleksa pierwsze objawy infekcji – zostawiam go w domu. I znowu – nie dla innych dzieci z przedszkola. Dla Aleksa, dla Oliwii, dla mnie i dla K.
Egoistyczne? Jeśli masz jedno lub więcej dzieci to raczej tak nie pomyślisz. Wiesz, że choroba jednej osoby zwykle wiąże się z tym, że rozkładają się wszyscy. Ja już zaczynam przeżywać, jak mój K. pociągnie nosem. Wizje dalszych wydarzeń przepowiadam bezbłędnie. Aleks ląduje na inhalacjach sterydami, a ja kończę z poważnym zapaleniem zatok. W tym szczególnym okresie nie mogę i nie chcę sobie na to wszystko pozwolić.
Dzięki temu, że jestem w stanie wychwycić u Aleksa już pierwsze z pierwszych objawów choroby, bardzo często udaje się ją zdusić już w początkowym stadium. Do tego, co bardzo ważne – mam możliwość obserwować jego stan w ciągu dnia. Niejednokrotnie zdarzało się, że po jednym zakasłaniu rano w ciągu dnia nie było już po kaszlu śladu, albo odwrotnie – rozwinął się, i to bardzo mokry i brzydki. Nie wiedziałabym o tym, gdyby nie moja obecność i wnikliwa obserwacja. Dzięki takiemu podejściu jesteśmy w stanie Aleksa wyleczyć na spokojnie do końca i posłać do przedszkola już zupełnie zdrowego. I już widzę, jak silnie to zaczyna procentować – choroby pojawiają się znacznie rzadziej i trwają o wiele krócej.
I znowu – cieszę się z wpływu tych działań na zdrowie i samopoczucie swoich, a nie innych dzieci. Przepraszam za to, co teraz przeczytasz, ale inne dzieci… najwidoczniej mnie nie interesują. A mimo to, uważam się za odpowiedzialnego rodzica – z tym, że SWOJEGO DZIECKA. Może za odpowiedzialnego zbawcę całego świata już niekoniecznie.
Przeczytaj jeszcze: Jaka jest najlepsza różnica wieku między dziećmi?
Zdjęcia: Karolina Dutkiewicz Fotografia
SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS? BĘDZIE MI BARDZO MIŁO, JEŚLI:
- zostawisz pod nim komentarz,
- polubisz mój fanpage na Facebooku,
- zaobserwujesz mój profil na Instagramie.