fbpx
Projekty

Walcząc z Alzheimerem. 3# Przypadkowe spotkanie.

3# Przypadkowe spotkanie.

Pewnego letniego wieczoru wsiadłam wraz ze szwagierką i przyjaciółką do tramwaju, który miał nas zawieźć w stronę centrum. Humory nam dopisywały, choć już nie umiem sobie przypomnieć z jakiego powodu. Niestety, nie było miejsca, by nasza trójka mogła siąść ze sobą, więc zostawiłam dziewczyny i poszłam gdzieś w głąb tramwaju w poszukiwaniu jakiegokolwiek miejsca. Nie wiem gdzie byłam, ale miałam świadomość, że czeka mnie wiele przystanków do przejechania i miło by było spędzić ten czas siedząc. Stresuje mnie siedzenie z obcymi, więc przycupnęłam na fotelu bokiem i ze słuchawkami w uszach. Chciałam się odizolować i by ten czas minął jak najszybciej. Dokładnie pamiętam jak siedziałam i to, jak w pewnym momencie zaczęłam śpiewać pod nosem tekst słuchanej piosenki. Nagle on zaczął się śmiać, ze mnie. Tak, usłyszałam to, mimo słuchawek. Oburzona spojrzałam na siedzącego obok mnie… nie, mężczyznę – to by było nadużycie – raczej młodego chłopaka. W oczach miał coś kompletnie nieodgadnionego, a zarazem… tak bardzo znanego. Od słowa do słowa, najpierw oburzona, później sama roześmiana, nie wiedzieć dlaczego, poddałam się konwersacji z tym człowiekiem. Nie pamiętam już treści tej rozmowy, ale dokładnie pamiętam, co wtedy czułam. Niesamowitą bliskość z osobą nie tylko na pozór, ale i faktycznie – obcą. Zupełnie nie wiem jak to się stało, że w pewnym momencie siedzieliśmy skąpani w objęciach, ale nie, do niczego więcej nie doszło, w końcu byliśmy w tramwaju. Czułam się, jakbym znała go od lat i niczego więcej nie pragnęła w tym momencie, jak spędzać czasu właśnie w ten sposób. Przegadaliśmy wszystkie przystanki, nie mówiliśmy o niczym istotnym, ale i dzieliliśmy się swoimi sekretami i marzeniami. Miałam wrażenie, że czas trwa i trwa i nic nie zwiastowało rychłego końca, który nastąpił i nastąpić musiał. Mój przystanek. W drzwiach tramwaju stanęli czekający na mnie oni: miłości mojego życia, choć w tym momencie kompletnie nierzeczywiści i niepasujący do stanu, w którym się znalazłam. Musiałam się przyznać: „Poznaj, to mój mąż i syn”.

Sama nie wierzyłam, że to mówię. Jeszcze przed chwilą myślałam, że sama jestem młodziutką dziewczyną, bo w końcu zmylił mnie ten tramwaj i widoki za oknem. Przecież to nie byłam i nie jestem ja teraz: żona, matka, z bagażem doświadczeń i obowiązkami życia codziennego. Tam przed chwilą to była inna ja… no i tak stałam i patrzyłam zdumiona na to co zastałam. Mąż był niepocieszony, ale przywitał się kulturalnie z moim towarzyszem podróży, choć patrzył na niego spode łba. Poczułam, że to jest właściwy moment, by się pożegnać. Z tą namiastką jak myślałam innego życia, ale i z nim samym. Przytuliłam się, jakbym zrywała długoletnią więź, popłakałam się, pożyczyłam wszystkiego, co najlepsze w całym przyszłym życiu i znalezienia tej właściwej, bo nie jestem i nie będę nią ja. Mam swoje życie i mój plan na nie – nie obejmuje jego. Stało się jednak coś wprost zaskakującego i do teraz zachodzę w głowę jak to możliwe. Nagle czas przyspieszył i okazało się, że w moim życiu znalazło się miejsce dla kogoś jeszcze. Upływały kolejne lata, a mój przypadkowo spotkany przyjaciel nie zrezygnował z naszej relacji, ba, nawet znalazł dla niej odpowiednie miejsce dopasowując się w to życie, w którym jest moja rodzina. Zaczął się wspinać po szczeblach kariery w policji, popołudniami przesiadywał w naszym domu i opowiadał mi historie z pracy, z kobietami, ot takie po prostu z życia. Okazało się, że to wszystko może być możliwe.

A, właśnie, nasz dom! Nie zapomnę ścian w kolorze chmielu, w którym skąpany był cały korytarz i turkusowej kuchni, której nie pomyślałabym, że mogłabym być właścicielką. A jednak, to był mój dom. Bijący ciepłem i spokojem dom, w którym mieszkałam razem z mężem i synem. Czas mijał, a relacja z przypadkowo poznanym człowiekiem dalej trwała w najlepsze. Jako ostatni jednak pamiętam urywek właśnie z kuchni. Kiedy opowiadał mi coś z ogromnym zaangażowaniem i wypiekami na twarzy, a ja dumałam nad tym co za i co przede mną. Byłam rozdarta, ale i szczęśliwa. Rozumiałam, jak mogło wyglądać moje alternatywne życie, życie, którego przecież nie wiodłam, wieść nie mogłam i nawet nie powinnam. W końcu kocham to moje tu i teraz i nie zamieniłabym go na nic innego. Cóż jednak poradzę, że mimo to czułam zawód. A to popchnęło mnie do tego, że zaczęłam się zastanawiać kim byłabym w tamtym życiu. Nie, własnej rodziny nigdy bym nie porzuciła, w końcu kocham ich na zabój i umarłabym ze smutku. Ale gdybym nagle się znalazła w innym miejscu i czasie i bez świadomości, co miałam i co straciłam…? Może wtedy byłaby dla nas szansa? Nauczyliśmy się jednak czerpać radość z tego co mamy i nie myśleliśmy o niczym więcej. To była prawdziwa przyjaźń.

W pewnym momencie poczułam silny ból prawej ręki, taki przeszywający do szpiku kości. Czułam go tam, ale jednocześnie i tu, jako takie potwierdzenie, że są oba te światy: tam i tu. Naprawdę to pamiętam. Pamiętam, jak prosiłam go, by spróbował mi rękę rozciągnąć i nawet zażartowałam, że może przeciągnięcie mnie za nią po ziemi kuchni będzie w stanie pomóc. Nie byłam jednak w stanie sprawdzić, czy rzeczywiście, bo właśnie wtedy się obudziłam. Obudził mnie przeszywający ból ręki, czyli to o czym mówiłam: stan w dwóch świadomościach. Nie mogłam się ruszyć, chyba na niej spałam wystarczająco długo, by stracić czucie i nie móc poruszyć palcami. Ból promieniował od barku i nie przestawał. Postanowiłam wstać i ręką poruszać, a następnie spojrzałam na zegarek: było piętnaście minut po północy. Zdumiałam się, bo spodziewałam się, że to już będzie wczesny poranek, a zarazem czas, by szykować się do pracy. Przypomniało mi się jednak, że dzień wcześniej poszłam spać dużo szybciej, bo taka byłam zmęczona i stąd to wszystko. Nagle poczułam silną potrzebę zapisania tego wszystkiego. Nie chciałam, by tak żywy i przejmujący sen przepadł gdzieś w otchłani mojej świadomości. Nie chciałam stracić w pamięci poczucia, że poza tym, co mamy teraz jest coś jeszcze. W końcu ten motyw tramwaju – nie wierzę, że pojawił się przez przypadek. Przecież od wielu lat jeżdżę autem, cóż to był więc za powrót do bliżej nieokreślonej przeszłości? Niby tramwaj zmierza w jedną stronę i zaprowadził mnie – do zmierzenia się ze światem rzeczywistym, z moim życiem, z moją rodziną. Ale czy ten motyw pojawiający się w moim śnie nie chciał pokazać jednocześnie, że tramwaj wiedzie też trasę powrotną, może się pomylić i pojechać inną trasą, albo musieć się awaryjnie zatrzymać?

Nie ma zbyt wiele czasu, by być szczęśliwym, bo dni przemijają szybko. Wierzę, że ten sen i jednocześnie byt w innej świadomości chciał mi pokazać możliwości i to, jak rozdałam sobie karty. Pozwolił docenić to co mam jeszcze bardziej. Uzmysłowić, że nawet gdybym chciała – to nie pobłądzę, nie zawrócę ze swojej drogi, nie zrezygnuję za nic w świecie z tego, co wybrałam.

 

Śpiączka to miły stan – dobrze w niego zapaść, jeśli nie można się zdecydować: żyć, czy umierać.

Jonathan Carroll

 

 

Tekst powstał w ramach prowadzonego przeze mnie cyklu Walcząc z Alzheimerem. Po prostu pewnego dnia poczułam, że brakuje mi miejsca, by móc bez obawy spisać pojawiające się myśli w mojej głowie, kiedy te kłębią się za bardzo. To wiele skrawków fikcji literackiej umiejętnie polepionych z moimi własnymi przeżyciami. Nie jesteś w stanie odróżnić, co jest czym i o to właśnie chodzi. Poprzednie wpisy z tego cyklu znajdziesz tu i tu.


SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS? BĘDZIE MI BARDZO MIŁO, JEŚLI:
  • zostawisz pod nim komentarz
  • polubisz mój fanpage na Facebooku, tak, żeby być na bieżąco z nowościami
  • zaobserwujesz mój profil na Instagramie