fbpx
Podróże,  Projekty,  Strefa Mamy,  Styl życia

Uciekająca matko, co z Ciebie za matka?

Jutro nadejdzie ten dzień. Drżącą ręką zapisany w kalendarzu dzień wolności. Dzień, który właściwie stanie się całym weekendem, bo dwie noce nie będzie mnie w domu. Że wybieram się na See Bloggers, wiedziałam już od dłuższego czasu, ale że Gdynię przywitam SAMA? Bez męża? Bez dziecka? Jeszcze nie tak dawno temu nie wiedziałam, że istnieje coś takiego jak „dzień bez dziecka”, a tu cały weekend? I to taki dłuższy?

Przez długi czas żyłam w przekonaniu, że tylko ja umiem odpowiedzieć na potrzeby mojego dziecka. Kiedy Aleks miał kilka miesięcy i dziadkowie brali go na osiedlowy spacer, nie potrafiłam w pełni cieszyć się tym stanem „wolności”. Niecierpliwie spoglądałam na zegarek (w końcu za 2 godziny będzie głodny!) i co rusz wyglądałam za okno, czy nie widać ich już gdzieś na horyzoncie. A co, jeśli będzie płakał? Jeśli pomyśli, że go zostawiłam? I że już nie wrócę? Przecież jest malutki, nie wie jeszcze, co to poczucie czasu. Co ze mnie za matka? Czułam wyrzuty sumienia, że „pozbywam się” dziecka, ale miałam gdzieś z tyłu głowy na tyle rozsądku, żeby wiedzieć, że to właściwe postępowanie. Że dziadkom też się należy trochę wspólnego czasu z wnukiem, a rodzicom chwila oddechu.

 

Czy rodzic powinien poświęcać się dziecku?

W pierwszym roku życia Aleksa, kiedy spał – zajmowałam się domem. Nie sobą, nie przygotowaniem sobie czegoś do jedzenia (tak, tak… potrafiłam jeść śniadanie o 17-tej!), nie – ja jak jakiś cholerny nakręcony robocik musiałam mieć WSZYSTKO zrobione. Na pierwszym miejscu były potrzeby Aleksa, na drugim dom, długo długo nic i dopiero później ja. Nie mogę zwalać winy na posiadanie dziecka, że to przecież przez niego się nie ogarniam w domu. To przez moje ustawiczne i chore dążenie do doskonałości, do stanu jaki był przed ciążą, do wypucowanego domu, gdzie można było jeść z podłogi, zaharowywałam się do granic możliwości. Powtarzam to wielokrotnie, ale to też mój sposób na częste uświadamianie sobie tego faktu i walkę z tym problemem. 😉

Metodą małych kroczków doszliśmy do etapu, kiedy to Aleks miał około roku i dziadkowie zabierali go na dalsze spacery, od czasu do czasu do siebie, ale tak na plus minus 3 godziny. Jak myślicie, co robiliśmy w tym czasie? Dziki seks, zasłużony odpoczynek, czy chwila dla siebie nad książką, filmem tudzież coś podobnego? Nic z tych rzeczy. My i K. za każdym razem wymyślaliśmy sobie jakieś MISJE. Rzeczy, których nie moglibyśmy robić przy Aleksie, albo dużo szybciej i wygodniej było zrobić je bez niego. Każdą minutę mieliśmy zaplanowaną od A do Z. Przykładowo, K. jechał umyć samochód, ja w tym czasie oczywiście pucowałam dom, potem sprzątanie pomieszczenia gospodarczego, szorowanie balkonu i różne takie przyjemne czynności. Brzmi interesująco? YYYYY – NIE. 😛

 i
Mniej więcej od pół roku, czuję, że żyję

Bardzo często zmęczona – chyba taki już los rodzica ;), ale czuję się spełniona. Nauczyłam się, czym są priorytety, ale jeśli chodzi o wprowadzanie tej nauki w stan realny – idzie to bardzo powoli, ale idzie! Doszliśmy już do takiego momentu, że w weekendy zamiast sprzątać zostawiamy Aleksa u dziadków na dłużej. Zdarza się, że prawie na cały dzień. I to zupełnie bez wyrzutów sumienia! Bez jakiegokolwiek poczucia winy! Tak więc jest nadzieja – jeśli mi się udało ich pozbyć, to Tobie z pewnością też się uda! 🙂 Teraz na weekend staram się tak planować czas swój i mojej rodziny, by mieć go na wszystko. Sprzątanie, owszem, jest ważne, ale już nie najważniejsze. Wychodzimy z K. sami i ze znajomymi i robimy naprawdę fajne rzeczy.

Kiedy jednak przypomnę sobie ten stan w głowie młodego rodzica, kiedy wpada się w taką czarną dziurę, że przestajesz robić cokolwiek dla siebie, siedzisz tylko w domu i nie podejmujesz żadnej, jakiejkolwiek aktywności niezwiązanej z dzieckiem robi mi się przykro. Był to cudowny czas, kiedy to Aleks był maleńki, ale każdy okres w życiu dziecka jest mega fajny – trzeba tylko najpierw rozkminić jak to ugryźć, by dla każdego aspektu życia był jeden porządny gryz. Nie ukrywam, że wymaga to sporego zaangażowania, odpowiedniego planowania i przypłaca się to dość pokaźnym zmęczeniem, ale zyskujemy coś bardzo cennego – SATYSFAKCJĘ. 

Ostatnio jednak w internecie, z uwagi na aktualnie trwający okres urlopowy często natrafiam na pytanie:

 i
Czy jestem złą matką, bo chcę wyjechać na urlop sama z mężem i zostawić dzieci u dziadków?

Co myślicie o takim podejściu do tematu? Jeszcze jakiś czas temu stałam w opozycji do stwierdzenia, że rodzicowi się należy taki wyjazd bez dziecka jak psu buda. I choć wciąż sobie nie wyobrażam zostawić Aleksa np. na tydzień czy dwa i wyjechać za granicę (choćby z tego względu, że uważam, że to fajny czas dla dziecka móc spędzić go z obojgiem rodziców, którzy na co dzień pracują), to już rozumiem osoby, które na taki wyjazd we dwoje się decydują. Na grupach na facebooku wylewa się w ich stronę sporo hejtu, ale Heloł! Mierzycie to, czy ktoś jest dobrą czy złą matką po tym, że dwa tygodnie z całego roku nie widzi swoich dzieci? Sorry, ale jesteście nienormalni. Każdy ma prawo do tego, by wypoczywać w najlepszy dla siebie sposób, zgodnie ze swoimi przekonaniami. Ja prędzej bym się zdecydowała na weekend we dwoje niż na cały urlop, ale ja to ja, a Ty to Ty. Jeśli chcesz jechać bez dziecka, to niech nikt i nic nie pozwoli Ci myśleć, że postępujesz niewłaściwie! Ja jutro doświadczę zupełnie nowego uczucia.

 

Dlaczego jadę do Gdyni sama?

K. zdecydował za mnie. Początkowo i on i Aleks byli zarejestrowani na to wydarzenie, mieliśmy jechać razem, ba – mieliśmy nawet hotel. Ale długo nie mogliśmy wybrać, czy jechać we dwoje, czy we troje, czy…? Ja chciałam jechać razem, ale zdawałam sobie sprawę, że Aleksa może być trudno okiełznać w strefie parentingowej, no i jedno z nas na pewno odpadnie z imprezy wieczornej, by siedzieć z Aleksem w hotelu. Wyjazd w dwójkę średnio kręcił K. Pomimo, iż jest nieodłączną częścią mojego bloga, stwierdził, że świat blogosfery średnio go interesuje i w sumie to wolałby się spotkać z kolegami. To on długo namawiał mnie, żebym pojechała sama, wyłączyła się na weekend, nie przejmowała Aleksem i w końcu zrobiła coś tylko dla siebie.

Przez tydzień czasu biłam się z myślami czy dobrze robię, pojawiały się wyrzuty sumienia, ale w końcu powiedziałam sobie: STOP! i zaczęłam się prawdziwie cieszyć tym wyjazdem. Liczę, że zawrę nowe, wartościowe znajomości, że sporo wyniosę z wystąpień niesamowitych prelegentów, że poukładam sobie co nieco w głowie, wypocznę i odetchnę od codziennych obowiązków. Że będę wolna, choć wciąż tęskniąca. Że wrócę naładowana taką energią i chęcią do działania, że bateryjki Duracell nie wytrzymałyby ze mną żadnego maratonu. 😉

Jakie jest wasze zdanie? Zdarzyło Wam się uciec od własnej rodziny, od własnego dziecka na dłuższą chwilę? Sądzicie, że taki oddech wolności jest potrzebny, by być lepszym rodzicem?